31 marca 2018
30 marca 2018
Pani Buka ucieka od Meduzy
Ja to mam szczęście! Przyciągam do siebie wszystkie dziwolagi. Ale jak samemu jest się dziwolągiem to nie ma się czemu dziwić ;)
Poznałyśmy się w poniedziałek. Dziś jest piątek - i tak długo wytrzymałam żeby jej nie opisać. ;)
Zeszłyśmy z Młodą jak codzień na śniadanie. Zatrzymałyśmy się przy recepcji, przywitałyśmy z recepcjonistą i nagle przyszła ona. Nie da się jej nie zauważyć i nie tylko o wygląd chodzi. Jest tak duża jak ja, ale dwa razy grubsza (a myślałam, że to niemożliwe!) jak się pojawia zabiera całą przestrzeń. myślę, że nawet gdyby miała metr pięćdziesiąt było by tak samo. Jak idzie to się trzęsie. Trzęsie się jej wszystko. Poliki, ręce, nogi, brzuch i tyłek jakby żyły swoim życiem. Ma przepiękna burze rudych loków. Ale wracając do tematu. Stoimy i gawędzimy przyjaźnie i nagle słychać pisk „ och! Jakie soł kjut bejbi!” Rozglądam się dookoła i szukam tego bejbi. Ale ona już pędzi do mojej córki. Dosyć wyrośniętej bejbi ;)))) Już chce ją tarmosić za poliki i ściskać. Dzieć mój nie jest z tych przytulińskich. A do obcych podchodzi z dużą rezerwą. Widzę że się cała się spina wiec do akcji wkraczam ja. Tarasuje drogę Meduzie i tłumacze że Młoda nie lubi takiej wylewności od obcych. Z naciskiem na obcych. Och darling jaka ja obca? Teresja jestem. No i się zaczelo... zapytała czy może się dosiąść na śniadanie bo ona jest sama i my same to miło będzie spędzić wspólnie czas... myśle sobie w sumie od zjedzenia z nią śniadania nic mi nie będzie. A dziewczyna ( myśle że około 40) sama, nie ma z kim pogadać. No może będzie miło...
Miło nie było. Gadała jak najęta, jadła jakby nie jadła od lat. W sumie to ciekawa umiejetność, pochłaniać żarcie i gadać jak kataryna w tym samym momencie. W pewnej chwili Młoda teatralnym szeptem pyta mnie „ mamusiu a dlaczego ta pani tak dziwnie mówi?” „ och honey ja mam monż Anglik”, dziecko me patrzy z coraz dziwniejszą miną i mówi, mamusiu, ale tata Poli też jest Anglikiem, i on rzeczywiscie mówi trochę inaczej jak my, ale mama Poli mówi całkiem normalnie... hmm No i co ja mam na to odpowiedzieć? Że babę popierdoliło? No przecież mam zasadę nie wyrażać się przy Młodej. Z „opresji” wybawiła mnie sama Meduza. „Och! ( daje słowo, że każde zdanie zaczyna od och i jak to słyszę to mi się rzygać chce!)bo oni mieszkają w Poland, a my mamy hałs w Anglii...” dziecko me chciało chyba o coś jeszcze zapytać, ale zobaczyło mój wzrok i przestało drążyć. Szybciutko dokończyłyśmy śniadanie i powiedziałyśmy, że ruszamy na spacer. Przyjechałyśmy tu we dwie żeby spędzić czas we dwie. „ och! Newer maind! Ja i tak nie lubię going, spotkamy się lejter”. I tak co dnia. Doszło do tego, że wychodząc z pokoju rozglądam się nerwowo czy na nią nie wpadnę. Na szczęście jej lov nie ogranicza się tylko do mnie. Kogo spotka na swojej drodze to jej ;) na szczęście zazwyczaj pojawia się w restauracji. Może jest tego jakiś plus? Ja unikam jak mogę, żeby jej nie spotkać. Może schudnę? ;))))
Wczoraj gdy znów raczyła mnie swoimi opowieściami i co chwila było „baj de łej, czy inne imposibol” to zapytałam czy może byśmy zaczęły rozmawiać po angielsku? Ja z chęcią potrenuje i odswierzę sobie dawno nie używany język, a ona nie będzie się tak męczyć z polskim...a poza tym strasznie wkurza mnie gdy ktoś po 5 latach pobytu zapomina ojczystego języka i mam dosyć tego kaleczenia! Niestety powiedziała, że całkiem na angielski przejść nie może bo całkiem polski zapomni. Bo to jedyna okazja do rozmowy. Ale chyba sobie do serca wzięła moje słowa bo dzisiaj nie napastowana nas rano przy śniadaniu. Usiadła sama! Jakaś taka przygaszona. Mam nadzieje że już da nam spokoj. Dzisiaj wieczorem mój „monż” przyjeżdża a tumoroł jej ;)))) ciekawa jestem go bardzo. Musi być aniołem żeby z kimś takim wytrzymać.
I tak to nam mijają dni. Wczoraj dosypało śniegu i żałuje że nie mamy sanek ;))) może wreszcie by się tej zimy tfu! Wiosny przydały ;))) mimo wszystko nie poddajemy się i spacerujemy ile wlezie. Fajny to czas. Jak tak wiatr głowę przewieje to i myśli głupich mniej ;))
Za mężem zatęskniłam... będzie dobrze...
27 marca 2018
Pani Buka idzie na rozmowę o pracę
Mam tę notkę zapisaną w roboczych już od jakiegoś czasu i ciągle nie było odpowiedniej okazji, żeby ją opublikować. Jako że teraz z telefonu ciężko mi pisać to właśnie nadszedł ten czas ;))))
Czas się zabrać za szukanie pracy. Jak postanowiłam tak zrobiłam. Napisałam CV wstawiłam zdjęcie i zaczęłam rozsyłanie.
Trochę trwało zanim ktoś się odezwał. Ale się odezwał!! Radość ogromna bo po tylu latach, kogoś zainteresowało moje CV.
W ten dzień ubrałam się jak szczur na otwarcie kanału. No bo wiadomo jak Cię widzą tak Cię piszą :) Czy jakoś tak.
Nacodzień chodzę w butach EMU. Do spodni w kant trochę średnio wyglądają więc z przepastnej szafy wydobyłam jedyne eleganckie kozaki jakie mam. Kozaki na wysokich obcasach. Nie wiem co mnie kiedyś podkusiło je kupić, bo ani to wygodne, ani ciepłe, ale wyglądają i chyba to mnie do nich przekonało :)) Wspomnieć muszę, że Pani Buka to duża baba. Blisko 180 cm i ( tyle samo wagi) w tych kozaczkach to już prawie dwa metry się zrobiło :))) Nie będę opisywać jak wygodnie mi się w nich szło ( ten kto wyłożył ulicę "kocimi łbami" powinien sam założyć szpilki i się w nich przechadzać... Na bank nie wymyśliła tego kobieta).
Dotarłam na miejsce, na recepcji zapowiedziałam swoje przybycie, uśmiecham się szeroko i czekam. Zza rogu wychodzi kadrowiec... Ma jakieś 1m50 w kapeluszu. Dawno nie widziałam tak niskiego faceta, a on chyba nie widział tak dużej baby...
Stanął jak wryty. Podaje mi rękę przedstawiamy się sobie. Dziwnie się czuję jak patrzy na mój pas. ( Bosz mam nadzieję, że patrzy na mój brzuch!) Czuję się nieswojo. I on ewidentnie też. Może będzie lepiej jak usiądziemy? Chyba też tak myśli. Prowadzi mnie do swojego gabinetu. Idę za nim jak jego ochroniarz. Wreszcie siadamy. On nadal patrzy na mnie dziwnym wzrokiem. Zaczynam się peszyć. Jeszcze chwila i się zaczerwienię :)))) Myślę, sobie zacznijmy wreszcie rozmowę. Pan nadal patrzy i wreszcie pyta..."Czy uprawia pani jakieś sporty zimowe?" Zamurowało mnie. Spodziewałam się wielu różnych pytań, ale na to przygotowana nie byłam :))) Powiedziałam, że niestety nie, ale jak jest śnieg to jeżdżę z dzieckiem na sankach...Pan stwierdził, że to źle, bardzo źle. Bo sporty zimowe są fajne, jada na nartach bardzo przyjemna i w ogóle w górach zimą jest pięknie... Zaczęłam się zastanawiać po co ja tam przyszłam? W jakim celu? I tak sobie pogadaliśmy o pogodzie, śniegu i tym podobnych sprawach. Po jakiś 20 minutach pan podziękował mi za rozmowę twierdząc, że się odezwie jak podejmą już decyzję...
Wyszłam i tak sobie myślę, czy tak się to wszystko przez lata zmieniło, że fachowych pytań się nie zadaje? Wyszłam ogłupiała. Zadzwoniłam do znajomej kadrowej i pytam o co chodziło? Czy tak to teraz wygląda? No niestety prawdopodobnie firma miała już kogoś na ten wolny etat, a potrzebowała jedynie "fikcyjnych kandydatów" żeby przedstawić komuś wyżej.
Niestety nie mówi się o tym głośno, ale czasem praktykuje...
Poczułam się jak skończona idiotka, ale jak to się mówi pierwsze koty za płoty. Akurat w tym tygodniu miałam kolejną rozmowę. Tym razem z kobietą. :) Nie stroiłam się już jak wariat. Choć kozaczki na obcasach były :)))
Rozmowa bardzo przyjemna, merytoryczna, ale niestety okazało się, że praca z częstymi wyjazdami ( nie mogę sobie na to pozwolić), bardzo mało płatna ( wiem, że nie mam co liczyć na kokosy po takiej przerwie, ale nawet na dojazdy bym nie zarobiła) no ogólnie to nie dla mnie. O dziwo tym razem pani była skłonna mnie zatrudnić, a od razu podziękowałam za poświęcony czas, ale oferta nie jest dla mnie. Pani siedzi patrzy na mnie i mówi "no nie wiem jak mam panią przekonać? Pieniędzmi nie mogę, ale... mamy kuchnie! Wspaniale wyposażoną! Mamy kuchenkę mikrofalową i piecyk... Można sobie smaczne jedzenie przygotować..." :)))) Chyba na pierwszy rzut oka widać, że zjeść lubię :)))))
Rozmowa nr trzy.
Znów ruszam w miasto. Już trochę pewniej ( wszystkie rozmowy w krótkim odstępie czasu, więc powoli przestają mnie tak stresować). Tym razem znów rozmowa o "dupie maryni" wkurzyło mnie to. Znów kilka zdawkowych pytań, znów tekst, że odezwiemy się itd. Pytam się właściwie w jakim celu mnie Państwo ( kobieta i mężczyzna tym razem ) zaprosili? Nie otrzymałam żadnego branżowego pytania? Nie wiem jak oni, ale ja cenię swój czas i staram się go nie marnować, więc proszę o odpowiedź... Chyba ich zatkało, bo pan stwierdził, że miałam takie sympatyczne zdjęcie i chcieli mnie poznać...
Teraz wiem, że po latach przerwy powrót do pracy nie będzie łatwy. Była jeszcze jedna rozmowa.Praca nagrana przez koleżankę, ale tego już opisywać nie będę.
Nikt więcej się nie odezwał. Nie wiem jak to będzie. Kiedy i czy w ogóle znajdę pracę... Lekko nie będzie.
Siwych włosów mi przybędzie i zmarszczek pewnie też.
Takie to miałam przygody :)
Ale dziś się tym zamartwiać nie będę :))) Spacerujemy, dotleniamy się, spędzamy fajnie czas! Choć pogoda nas nie rozpieszcza! Kiedy wreszcie przyjdzie ta wiosna?
:)
24 marca 2018
Pani Buka jedzie do wód!
Jedziemy jutro nad morze! Ja i młoda! hip hip hurra!
Ruszamy we dwie. Mąż dojedzie do nas w sobotę. Myśle, że taki odpoczynek od siebie dobrze nam zrobi ;)))
Dlatego też w tym roku nie przygotowuje nic na święta. Nie maluje pisanek, nie gotuje i nie sprzątam ( No dobra normalnie przed świetami też nie sprzątam zbyt wiele. Właściwie tyle co na codzień ;))))
Pierwszy raz spędzimy święta tylko we troje, w pensjonacie, na wyjeździe...
Będzie fajnie! Musi!!
Cieszę się. I idę pakować bo rano kierunek morze!!!
22 marca 2018
Pani Buka nie będzie się rozwodzić
Nad swoją głupotą! Nie wiem co mnie opętało! Miałam jakieś zaćmienie czy chuj wie co.
To chyba z nudów. Innego wytłumaczenia nie mam. W poniedziałek siedząc sobie na kanapie przed telewizorem, wpadłam na pomysł, żeby zadbać o swoje stopy. Wiadomo lato niedługo ( choć patrząc za okno nie zanosi się!) sandałki i te sprawy za chwile ( No dobra za dłuższą chwile)... żeby nie było, uważam że o stopy (i nie tylko!) trzeba dbać cały rok, ale tak przywołując wiosnę postanowiłam zrobić coś dla siebie. Zazwyczaj oddaje się w ręce fachowców, ale wiadomo reklama dźwignią handlu! Zobaczyłam w TV reklamę skarpet złuszczających stopy. No i tak sobie pomyślałam, co będę płacić za „zrobienie stóp”? Zrobię sobie sama! Zaoszczędze i czas i pieniądze! Geniusz ze mnie normalnie geniusz!
Jak pomyślałam tak zrobiłam. Zakupiłam w drogerii skarpety i ochoczo zabrałam się do dzieła. Wyjątkowo przeczytałam instrukcje. Miałam je trzymać 60-90 minut. Po trzech dniach skóra zacznie się złuszczać i po tygodniu stopy będą piękne i gładkie jak pupcia niemowlaka! Założyłam to to na stopy. Na to grube skarpety i... zapomniałam że je mam.
Przypomniało mi się po 2 godzinach. Nie jest źle! Miałam trzymać do 90 minut, trochę się przedłużyło - będą jeszcze piękniejsze! W sensie te moje stopy. Po zdjęciu skarpet czułam się dziwnie. Stopy czerwone, i takie jakieś nie moje. Podeszwy mnie trochę piekły. Ale nic to pewnie tak miało być. Do wczoraj było właściwie dobrze. Dzisiaj rano obudziłam się i pierwsze co powiedziałam (zamiast zwyczajowego dzień dobry piękny poranku ha,ha,ha) powiedziałam „ o ja pierdole!” i nic miłego nie miałam na myśli! Moje stopy - zgodnie z obietnicą - zaczęły się złuszczać! Ale jak?! Tak maksymalnie, że tak powiem. Tak, że chodzić nie mogę. Tak dogłębnie, mocno i krwiście. Oszczędzę szczegółów, ale nie jest miło. Oj nie jest. Nie wiem co mam z tym teraz zrobić? Smaruje maścią zakupiona w aptece, ale jak kurwa mam teraz chodzić? Chyba na rękach.
Pozostaje mi leżeć. Z nogami do góry ;)
Poza tym byłam u lekarza i mam jakieś szmery i antybiotyk ( bo za długo to już trwa) i osłabienie ( stąd krew z nosa) badania krwi by się przydało zrobić i odpocząć. Ha,ha,ha przecież ja od lat nic nie robię tylko odpoczywam!
Miłego dnia,
Pani Buka okaz głupoty!
20 marca 2018
Pani Buka niedomaga, nawet Mróz humoru nie poprawia...
Mróz. Remigiusz Mróz. Żeby nie było.
Wiem, wiem co niektórzy myślą o tym autorze ;) ja mimo wszystko lubię. Kilka książek mi się podobało. Nawet bardzo. Serie z Chyłką uwielbiam! Na każdą kolejną cześć czekałam z utęsknieniem! No i 13 marca odbyła się premiera najnowszej części „Testament”. Z samego rana udałam się do księgarni, zakupiłam i zabrałam się do czytania. Miałam nadzieje, że humor mi się polepszy. Zazwyczaj zarywałam jedną nockę bo oderwać się nie mogłam. Dzisiaj jest 20, a ja jestem w połowie...
No coś mi nie pasuje, zgrzyta i jakoś nie bardzo idzie...
A może to przez to co za oknem? Mróz i śniegu po pachy! Zasypało nas i końca zimy nie widać. W wiosenne Boże Narodzenie śmiałam się, że śnieg pewnie spadnie na Wielkanoc i wyglada na to, że się nie pomyliłam :((
Mrozu ( Mroza) chwilowo mam dosyć!
Katar i kaszel z lekka zelżał. Niestety nadal okropnie bolą mnie mięśnie/ kości. I od kilku dni mam stan podgorączkowy. Więc coś się jeszcze dzieje. Do lekarza mi nie podrodze.
Oby do wiosny! ;)
15 marca 2018
Panią Bukę połamało
I zasmarkało. Chyba te wiosenne porządki mi zaszkodziły.
Stanowczo za szybko poczułam wiosnę ;) zawiało mnie, przewiało i połamało. Bolą mnie też kości i mięśnie. Nie wiem czy to zakwasy, czy grypa? ;))
Katar, kaszel i takie tam.
Zalegam dziś na kanapie. Z książką i zieloną herbatą.
12 marca 2018
Pani Buka czuje wiosnę
piękny to był weekend. Intensywny, słoneczny, ciepły.
Chyba nie tylko ja czekam na słońce i cieplejsze dni jak na zbawienie. Podczas spaceru widziałam tatusia z córka w krótkich spodenkach i w krótkich rękawkach... było ciepło i słonecznie, ale ja nie miałam jeszcze odwagi ;)))
Dzisiaj od rana słońce nieśmiało wygląd z zachmur. Jest ciepło ale już nie tak słonecznie, ale to idealna pogoda na mycie okien. Zabrałam się za nie z wielka ochotą. Wyszorowaną taras, poukładałem na nim bo przez zimę jakieś szpargały się na nim znalazły. Suche liście, ususzone kwiatki... smutny to był obraz. Już chyba wspominałam, że ręki do kwiatów nie mam nic a nic.
Na balkon kupuje zazwyczaj pelargonie. One choć nie są zbyt piękne to przetrwają całe lato.
Miałam nawet pomysł, aby się uda do jakiegoś marketu i sprawdzić czy już się nie pojawiły sadzonki, ale usłyszałam, że zima ma jeszcze powrócić. Mróz ma wrócić :(((
Mam nadzieje, że się nie sprawdzi! Jednak z sadzeniem się wstrzymałam.
Przeżyłam też pierwszy test z asertywności. Zadzwoniła do mnie przyjaciółka. Jedna z tych która nie miała dla mnie czasu przez cały poprzedni tydzień...
Zadzwoniła z prośba czy mogłabym się teraz zająć jej dzieckiem bo ona ma pilną wizytę u fryzjera...
Ja po łokcie ubabrana, odpowiedziałam szczerze, że niestety nie mam w tej chwili czasu. Jestem zajęta bo robię porządki na tarasie, myje okna... nie wysłuchała do końca. Powiedziała nie to nie i ani cześć ani pocałuj mnie w dupę...
A ja naprawdę w tej chwili nie miałam jak zająć się maluchem....
Tłumacze się. A nie powinnam.
Idę na spacer z psem. Ruch dobry na wszystko.
Miłego tygodnia!
Chyba nie tylko ja czekam na słońce i cieplejsze dni jak na zbawienie. Podczas spaceru widziałam tatusia z córka w krótkich spodenkach i w krótkich rękawkach... było ciepło i słonecznie, ale ja nie miałam jeszcze odwagi ;)))
Dzisiaj od rana słońce nieśmiało wygląd z zachmur. Jest ciepło ale już nie tak słonecznie, ale to idealna pogoda na mycie okien. Zabrałam się za nie z wielka ochotą. Wyszorowaną taras, poukładałem na nim bo przez zimę jakieś szpargały się na nim znalazły. Suche liście, ususzone kwiatki... smutny to był obraz. Już chyba wspominałam, że ręki do kwiatów nie mam nic a nic.
Na balkon kupuje zazwyczaj pelargonie. One choć nie są zbyt piękne to przetrwają całe lato.
Miałam nawet pomysł, aby się uda do jakiegoś marketu i sprawdzić czy już się nie pojawiły sadzonki, ale usłyszałam, że zima ma jeszcze powrócić. Mróz ma wrócić :(((
Mam nadzieje, że się nie sprawdzi! Jednak z sadzeniem się wstrzymałam.
Przeżyłam też pierwszy test z asertywności. Zadzwoniła do mnie przyjaciółka. Jedna z tych która nie miała dla mnie czasu przez cały poprzedni tydzień...
Zadzwoniła z prośba czy mogłabym się teraz zająć jej dzieckiem bo ona ma pilną wizytę u fryzjera...
Ja po łokcie ubabrana, odpowiedziałam szczerze, że niestety nie mam w tej chwili czasu. Jestem zajęta bo robię porządki na tarasie, myje okna... nie wysłuchała do końca. Powiedziała nie to nie i ani cześć ani pocałuj mnie w dupę...
A ja naprawdę w tej chwili nie miałam jak zająć się maluchem....
Tłumacze się. A nie powinnam.
Idę na spacer z psem. Ruch dobry na wszystko.
Miłego tygodnia!
10 marca 2018
Pani Buka adwokat diabła
A właściwie męża. Bo się chłopu dostało. W sumie to raz na jakiś czas należy się! ;)
Tak poważnie. To problem jest we mnie. Mój. I tylko ja musze sobie to wszystko poukładać w mojej głowie. Depresja to okropna choroba choć często traktowana jako wymówka?,wygłup? Moda?
Często i gęsto nadużywana. No bo tak łatwo powiedzieć „mam depresje”.
Nie jestem lekarzem, nawet domorosłym ;) nie wiem czy te same objawy co moje u kogoś innego oznaczają chorobę. Piszę o sobie i swoich doświadczeniach.
Kiedyś. Kilka lat temu mój pogłębiający się smutek i niechęć do wszystkiego skierowały mnie do lekarza. Dostałam leki i po jakimś czasie wszystko wróciło do normy. ( nie, nie było to takie szast prast jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, trochę trwało, ale się poukładało.)
Dlatego teraz czując się bardzo podobnie pomyślałam, że to nawrót. Nie wiem. Póki co nie chce sięgać po leki. To dla mnie ostateczność.
Rodzina jest dla mnie ważna bez dwóch zdań. Mąż jest najmniej romantycznym osobnikiem na ziemi, ale i ja do romantycznek nienależę. Nie lubię Walentynek, dnia kobiet itp. świąt. Czasem jak każdy potrzebuje pogłaskania, kilku ciepłych słów i tych przysłowiowych kwiatów ;)
Poza brakiem romantyzmu to bardzo dobry człowiek. Kocham i jestem kochana. Ale tez nikt nie potrafi wkurwic mnie tak mocno jak właśnie on.
Córka- najważniejsza istota na ziemi. Kocham ją tak, że nie wyobrażam sobie że można mocniej. Myślę, że byłabym skłonna zabić gdyby ktoś ją skrzywdził. Co nie znaczy, że pobłażam i pozwalam na wszystko. Ma charakterek jak tatuś i też potrafi za skórę zaleźć ;))))
Kiedy się urodziła postanowiliśmy ( obydwoje żeby nie było!) że ja zostaje w domu i zajmuje się dzieckiem i domem właśnie. Mąż jak jaskiniowiec wyrusza na polowanie ;)))czyli do pracy.
Z rożnym skutkiem nam to wychodziło, ale więcej byłam w domu niż nie. Było to nawet fajne. Robić coś dla najważniejszych osób. Ale, ale dziecko podrosło już tak mocno nie potrzebuje mamusi, a i mamusia może coś jeszcze z siebie dać ludzkości ;)))) w sensie może zakasać rękawy i ruszyć do pracy. Ale po dosyć długiej przerwie to nie takie proste ( o tym jeszcze napisze!)
Podsumowując bo rozpisałam się jak nie ja. Rodzina jest dla mnie ważna! Ale ( teraz to dopiero wyjdę na egoistkę!) nie najważniejsza! Zagubiłam gdzieś w tym wszystkim siebie. Kiedyś lubiłam taniec ( wypadłam z rytmu lata temu), lubiłam iść na premierę do kina czy teatru. Przestałam to robić. Dlaczego? Bo zawsze coś było ważniejszego. Zagubiłam się w tym wszystkim.
Chciałabym polubić siebie na nowo. Uśmiechać się tak prosto z trzewi, a nie przybierać maskę. Dlaczego chodzę z tą maską? Bo tak mnie wychowano. Rodzice powtarzali mi, że z uśmiechem łatwiej iść przez życie. Nie można być mięczakiem i użalać się nad sobą. Życie to nie bajka i takie tam. Powtarzali również, że zawsze idąc z chłopakiem na kawę musze mieć w kieszeni kasę na te kawę. Nie mogę być od nikogo zależna. Umieć liczyc na siebie itd. Nie wszystkie rady wzięłam sobie do serca ;) jak widać;) ta zależność zaczęła mnie uwierać choć mąż nigdy nie dał mi odczuć, że to on zarabia, a ja wydaje.
I tak na sam już koniec. Nie żebym się tłumaczyła ;))) ale w poprzedniej notce wyszło bez ładu i składu i pewnie stad te wnioski. To nie małżeństwo, mąż, dziecko, jest całkowitą przyczyną mojego stanu. Pisze całkowitą bo jak wszędzie i nam zdarzają się i lepsze i gorsze dni. A gorsze dni wpływają na mój nastrój. Ale to głównie ja się pogubiłam. Ja zatraciłam siebie.
Trochę mi przykro, że w realnym życiu nie mam się komu wygadać.
Dlatego strzeżcie się! Będę się żalić tutaj ;))))
Dziękuje za komentarze pod poprzednią notką. Przeczytałam wszystkie. Przepraszam, że nie odpowiedziałam. Wczoraj weny mi zabrakło. A dzisiaj postanowiłam napisać zamiast odpowiadać. Obiecuje poprawę! ;)))
Dziś miałam bardzo aktywny dzień. Sport jest jednak dobrym lekarstwem. Endorfiny szaleją, a ja zaczynam widzieć szarości zamiast koloru czarnego.
Tak to już jest „w tym stanie” raz euforia, a raz dół.
Tak poważnie. To problem jest we mnie. Mój. I tylko ja musze sobie to wszystko poukładać w mojej głowie. Depresja to okropna choroba choć często traktowana jako wymówka?,wygłup? Moda?
Często i gęsto nadużywana. No bo tak łatwo powiedzieć „mam depresje”.
Nie jestem lekarzem, nawet domorosłym ;) nie wiem czy te same objawy co moje u kogoś innego oznaczają chorobę. Piszę o sobie i swoich doświadczeniach.
Kiedyś. Kilka lat temu mój pogłębiający się smutek i niechęć do wszystkiego skierowały mnie do lekarza. Dostałam leki i po jakimś czasie wszystko wróciło do normy. ( nie, nie było to takie szast prast jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, trochę trwało, ale się poukładało.)
Dlatego teraz czując się bardzo podobnie pomyślałam, że to nawrót. Nie wiem. Póki co nie chce sięgać po leki. To dla mnie ostateczność.
Rodzina jest dla mnie ważna bez dwóch zdań. Mąż jest najmniej romantycznym osobnikiem na ziemi, ale i ja do romantycznek nienależę. Nie lubię Walentynek, dnia kobiet itp. świąt. Czasem jak każdy potrzebuje pogłaskania, kilku ciepłych słów i tych przysłowiowych kwiatów ;)
Poza brakiem romantyzmu to bardzo dobry człowiek. Kocham i jestem kochana. Ale tez nikt nie potrafi wkurwic mnie tak mocno jak właśnie on.
Córka- najważniejsza istota na ziemi. Kocham ją tak, że nie wyobrażam sobie że można mocniej. Myślę, że byłabym skłonna zabić gdyby ktoś ją skrzywdził. Co nie znaczy, że pobłażam i pozwalam na wszystko. Ma charakterek jak tatuś i też potrafi za skórę zaleźć ;))))
Kiedy się urodziła postanowiliśmy ( obydwoje żeby nie było!) że ja zostaje w domu i zajmuje się dzieckiem i domem właśnie. Mąż jak jaskiniowiec wyrusza na polowanie ;)))czyli do pracy.
Z rożnym skutkiem nam to wychodziło, ale więcej byłam w domu niż nie. Było to nawet fajne. Robić coś dla najważniejszych osób. Ale, ale dziecko podrosło już tak mocno nie potrzebuje mamusi, a i mamusia może coś jeszcze z siebie dać ludzkości ;)))) w sensie może zakasać rękawy i ruszyć do pracy. Ale po dosyć długiej przerwie to nie takie proste ( o tym jeszcze napisze!)
Podsumowując bo rozpisałam się jak nie ja. Rodzina jest dla mnie ważna! Ale ( teraz to dopiero wyjdę na egoistkę!) nie najważniejsza! Zagubiłam gdzieś w tym wszystkim siebie. Kiedyś lubiłam taniec ( wypadłam z rytmu lata temu), lubiłam iść na premierę do kina czy teatru. Przestałam to robić. Dlaczego? Bo zawsze coś było ważniejszego. Zagubiłam się w tym wszystkim.
Chciałabym polubić siebie na nowo. Uśmiechać się tak prosto z trzewi, a nie przybierać maskę. Dlaczego chodzę z tą maską? Bo tak mnie wychowano. Rodzice powtarzali mi, że z uśmiechem łatwiej iść przez życie. Nie można być mięczakiem i użalać się nad sobą. Życie to nie bajka i takie tam. Powtarzali również, że zawsze idąc z chłopakiem na kawę musze mieć w kieszeni kasę na te kawę. Nie mogę być od nikogo zależna. Umieć liczyc na siebie itd. Nie wszystkie rady wzięłam sobie do serca ;) jak widać;) ta zależność zaczęła mnie uwierać choć mąż nigdy nie dał mi odczuć, że to on zarabia, a ja wydaje.
I tak na sam już koniec. Nie żebym się tłumaczyła ;))) ale w poprzedniej notce wyszło bez ładu i składu i pewnie stad te wnioski. To nie małżeństwo, mąż, dziecko, jest całkowitą przyczyną mojego stanu. Pisze całkowitą bo jak wszędzie i nam zdarzają się i lepsze i gorsze dni. A gorsze dni wpływają na mój nastrój. Ale to głównie ja się pogubiłam. Ja zatraciłam siebie.
Trochę mi przykro, że w realnym życiu nie mam się komu wygadać.
Dlatego strzeżcie się! Będę się żalić tutaj ;))))
Dziękuje za komentarze pod poprzednią notką. Przeczytałam wszystkie. Przepraszam, że nie odpowiedziałam. Wczoraj weny mi zabrakło. A dzisiaj postanowiłam napisać zamiast odpowiadać. Obiecuje poprawę! ;)))
Dziś miałam bardzo aktywny dzień. Sport jest jednak dobrym lekarstwem. Endorfiny szaleją, a ja zaczynam widzieć szarości zamiast koloru czarnego.
Tak to już jest „w tym stanie” raz euforia, a raz dół.
09 marca 2018
Pani Buka ma depresje
albo co innego. Nie mam siły, nie mam weny. Nie mam weny do życia.
Nie mam energii. Na nic. Wieczorem nie mogę zasnąć milion myśli kłębi się w mojej głowie. Rano nie mogę wstać. Najchętniej nie budziłabym się wcale... tak zasnąć i przespać najcięższe dni.
Depresja to ciężka choroba. Kiedyś z nią już walczyłam. I czuje że wszystko wraca.
Ale jak ma nie wracać, jak ciagle słyszę to zrobiłaś źle to nie tak. Czuje się jak glupek. Nic nie potrafiący głupek. Nawet wodę na herbatę przypalam...
A najgorsze jest to, że nie mam z kim pogadać. Tak od serca. Wyżalić się, wypłakać w rękaw. No bo jak to ty? Ty Pani Byko potrzebujesz pomocy? A jakie ty możesz mieć problemy? Życie jak w Madrycie, zawsze z uśmiechem na twarzy? Super mąż jeszcze lepsze dziecko. Sielanka. I rzeczywiscie na pierwszy rzut oka sielsko anielsko. Tylko że ten uśmiech na mojej twarzy to często maska. A ja czuje się jak ptak zamknięty w ( złotej) klatce.
Gdy zaczynam komuś się żalić to słyszę? Ty, ty narzekasz? Ja to dopiero mam problemy! U mnie to się dopiero działo? A tobie co? Zupa nie wyszła...
Mam wrażenie że nic mi nie wyszło. Nie to nie tak. Naprawdę cieszę się z tego co mam. Cieszę się że jesteśmy zdrowi i takie tam. Ale straciłam cała radość z życia. Brak mi sensu i celu. Wiem jak to brzmi. Egoistka myśląca o sobie.
Ale czy ja musze żyć tylko dla kogoś? Chce żyć dla siebie! Chce budzić się z uśmiechem i radością. Z ciekawością co przyniesie nowy dzień.
Ja głupia zawsze wysłucham w miarę możliwości pomogę. Jak chce żeby ktoś mnie wysłuchał nie ma chętnych. Za tydzień, miesiąc... No bo wiesz u mnie to teraz... i zaczyna się litania...smutne.
Chciałam wyskoczyć gdzieś z PRZYJACIÓŁKAMI na babski wieczór/weekend. Cisza....
Jestem samotna wśród tłumu ludzi. Uśmiecham się, a w środku płacze.
Taka karma.
Dziś na smutno. I nawet przebijające przez chmury promyki słońca nie cieszą.
Nie cieszy już nic.
Nie mam energii. Na nic. Wieczorem nie mogę zasnąć milion myśli kłębi się w mojej głowie. Rano nie mogę wstać. Najchętniej nie budziłabym się wcale... tak zasnąć i przespać najcięższe dni.
Depresja to ciężka choroba. Kiedyś z nią już walczyłam. I czuje że wszystko wraca.
Ale jak ma nie wracać, jak ciagle słyszę to zrobiłaś źle to nie tak. Czuje się jak glupek. Nic nie potrafiący głupek. Nawet wodę na herbatę przypalam...
A najgorsze jest to, że nie mam z kim pogadać. Tak od serca. Wyżalić się, wypłakać w rękaw. No bo jak to ty? Ty Pani Byko potrzebujesz pomocy? A jakie ty możesz mieć problemy? Życie jak w Madrycie, zawsze z uśmiechem na twarzy? Super mąż jeszcze lepsze dziecko. Sielanka. I rzeczywiscie na pierwszy rzut oka sielsko anielsko. Tylko że ten uśmiech na mojej twarzy to często maska. A ja czuje się jak ptak zamknięty w ( złotej) klatce.
Gdy zaczynam komuś się żalić to słyszę? Ty, ty narzekasz? Ja to dopiero mam problemy! U mnie to się dopiero działo? A tobie co? Zupa nie wyszła...
Mam wrażenie że nic mi nie wyszło. Nie to nie tak. Naprawdę cieszę się z tego co mam. Cieszę się że jesteśmy zdrowi i takie tam. Ale straciłam cała radość z życia. Brak mi sensu i celu. Wiem jak to brzmi. Egoistka myśląca o sobie.
Ale czy ja musze żyć tylko dla kogoś? Chce żyć dla siebie! Chce budzić się z uśmiechem i radością. Z ciekawością co przyniesie nowy dzień.
Ja głupia zawsze wysłucham w miarę możliwości pomogę. Jak chce żeby ktoś mnie wysłuchał nie ma chętnych. Za tydzień, miesiąc... No bo wiesz u mnie to teraz... i zaczyna się litania...smutne.
Chciałam wyskoczyć gdzieś z PRZYJACIÓŁKAMI na babski wieczór/weekend. Cisza....
Jestem samotna wśród tłumu ludzi. Uśmiecham się, a w środku płacze.
Taka karma.
Dziś na smutno. I nawet przebijające przez chmury promyki słońca nie cieszą.
Nie cieszy już nic.