21 maja 2018

Pani Buka wraca do rzeczywistości

A powroty, po długiej przerwie są trudne i bolesne.

Rozleniwiłam się na maksa. Wypoczęłam, rozchodziłam potłuczone gnaty i nawet trochę się opaliłam bo pogodę trafiłyśmy przepiękną! Lato, normalnie lato w środku maja!

Długi weekend majowy mieliśmy wybrać się nad morze. Tydzień przed jednak zdarzyło się coś co te plany pokrzyżowało. ;))))

Poszliśmy sobie na rodzinny spacerek. Pani Buka jak zwykle z głową w chmurach, nie patrzy pod nogi tylko idzie i podziwia widoki. Wszystko akurat się pięknie zazieleniło, ptaszki śpiewają, kwiatki rosną no cud miód i orzeszki ;)))
No i tak sobie idziemy ( park, asfalt na uliczkach, równiutko, czyściutko, elegancko) mąż z Młodą przede mną. Ja zabezpieczam tyły :) Idę robię zdjęcia i podziwiam widoki. Aż tu nagle bach. Powiedzieć, że się przewróciłam to nic nie powiedzieć. Jebnęłam o ziemię tak, że ziemia się zatrzęsła a ja zobaczyłam gwiazdy, anioły i światełko w tunelu!
Na mojej prostej drodze nagle, nie wiadomo skąd pojawił się korzeń od drzewa. Wyrósł tak sprytnie, że zrobiła się taka pętelka. W którą to  akurat zmieściła się moja stopa. No i tak sobie szłam, zaczepiłam stopą i padłam na pysk. Dosłownie. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nawet nie wiem kiedy. Szłam i nagle leżę. Nie miałam czasu żeby jakoś się przed upadkiem zabezpieczyć. Jak stałam tak padłam. Szczęśliwie nie walnęłam głową. Szczęśliwie nie połamałam sobie niczego. Nieszczęśliwie stłukłam nogi i ręce. Krew się polała. Dziury w najlepszych spodniach zrobiły.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mąż mój poszedł sobie dalej i ... nawet nie zauważył, że mnie nie ma ;))))) Obcy ludzie pomogli mi się pozbierać. :)))) Po paru chwilach zorientowali się jednak, że nie idę za nimi. Podobno jakaś dziwna cisza się zrobiła ( że niby ja tak dużo gadam) ;)))))
Dziecko me się zdenerwowało jak zobaczyło zakrwawioną matkę w podartych portkach i zaczęło płakać. Ja też miałam ochotę to zrobić, bo wszystko napierdalało mnie tak, że myślałam, że się rozlecę, ale trza było robić dobrą minę do złej gry. Doczłapaliśmy się jakoś do domu. Wlazłam pod prysznic. Skoro wlazłam to myślę sobie nie jest źle. Chyba wszystko całe. Opatrzyłam rany łyknęłam ibuprom i zaległam na kanapie. Po godzinie nogi moje wyglądały jak nogi słonia. Spuchnięte i równe od uda do kostek. Ręce pozdzierane nie chciały się wyprostować w łokciach. Strach mnie obleciał bo może jednak te kości nie połamane, ale pęknięte? Nie uśmiechało mi się to, ale trza było wybrać się do szpitala na prześwietlenie. Na izbie przyjęć sporo ludzi, ale nawet sprawnie wszystko szło. Przyjął mnie sympatyczny lekarz. Przyglądał mi się dosyć dziwnie, wyprosił męża z gabinetu i zapytał jak się to stało. No to mu opowiadam. A on patrzy na mnie i mówi, wie pani słyszałem tu już takie nieprawdopodobne historie, że zapytam wprost. Czy to mąż pani to zrobił? Patrzę na niego i nic nie kumam. Mówię, że owszem byliśmy razem na spacerze i mąż taki uprzejmy, że jak się wywróciłam to sobie poszedł i musieli mi obcy ludzie pomagać wstać... Lekarz przerywa mi mój potok słów i pyta głośniej ( to tak jak z angielskim jak ktoś nie rozumie to się głośniej mówi ;)))) ) czy mąż panią pobił? Patrzę na niego jak na wariata i mina moje musi wyrażać ogromne zdziwienie, bo lekarz mówi, że nie muszę się już niczego bać... Parskam śmiechem i mówię, że nie. To nie mąż jest sprawcą tego zamieszania. I zaczynam gadać, że niech by śmiał na mnie rękę podnieść, zabiłabym gołymi rękami... Przerywa moją gadkę i wreszcie daje skierowanie na prześwietlenie. Pytam czy może jednak mąż mógłby mi towarzyszyć bo sama nie dam rady dojść. ;) Mąż może wejść, i pomaga mi wyjść a na korytarzu dostajemy wózek, którym jadę na prześwietlenie.
Kości całe, ale obolałe.

Po wyjściu ze szpitala opowiadam mężowi o co go lekarz podejrzewał. W sumie to cieszę się, że pan doktor taki czujny.

Wyjazd musieliśmy przełożyć. W sumie dobrze się stało. Pojechaliśmy tydzień później. Tłumy wyjechały, było pusto, słonecznie. Cudownie. Zostałyśmy z młodą na kolejny tydzień i wczoraj wróciłyśmy. Dotlenione, wypoczęte.

Dzisiejszy poranek był dosyć ciężki ;))))
Ale wakacje tuż tuż ;))) W tym roku mam postanowienie, aby sobie trochę po kraju pojeździć. Od września szkoła i na wagary już się wypuszczać nie będzie można. A teraz jest okazja żeby korzystać.

Pracy szukam, ale tak jak ja szukam tak mnie przyjmują ;))) Czyli słabo. Ale zmobilizuję się po wakacjach ;)))

Dieta nie dieta leży i kwiczy. Boję się na wagę stanąć ;))) Były i lody i gofry i inne smakołyki. Wyjazdy diecie nie służą :( Chyba muszę te moje nadprogramowe kilogramy polubić. Nie ma wyjścia bo szans na zgubienie do wakacji nie widzę :( Poległam. Który to już raz?

Dobrego tygodnia!

14 maja 2018

Pani Buka i wielki błękit...






Ps. wygrzewam kości na słońcu ;)
Spóźniony długi weekend majowy ;) Nie udało się od pierwszego, ale może to i dobrze bo tłumy wyjechały i jest bosko!!!
Ps.1 w związku z powyższym mam przerwę w nadawaniu i czytaniu. Nadrobię po powrocie!