30 kwietnia 2018

Pani Buka wygrzewa porachowane kości...


Jestem zła!! Zła jak niewiem co :((( pogoda cudowna! 30 stopni, lato w pełni, a ja kiszę się w domu bo z chodzeniem nadal kłopot mam :((((

Niech mnie ktoś przytuli... albo dobije....


28 kwietnia 2018

Pani Buka o wadze i czytaniu...

Miałam coś mądrego napisać, ale znalazłam coś w sieci, co jest jakby o mnie ;))))
Przez moje uziemienie, z dietą nie dietą jestem na bakier. W sensie dietę nie dietę w miarę trzymam, ale niestety jazda na rowerze i ruch mi przez jakiś czas nie grozi...

Potłukłam się dosyć mocno i nie wiem kiedy znów będę śmigać jak dawniej.
Także teraz zamiast formy trenuję mózg czytaniem ;))

26 kwietnia 2018

Pani Buka nie ma weny...

Nie ma też czasu. Czyta książki ;))))
A, że od poniedziałku jest delikatnie mówiąc uziemiona. To ma do tego sytuacje idealną ;))

Znalazłam taką zabawę :) Dołączycie się? :)))))


Mnie wyszło coś takiego:

„Potrafię, kurwa dotrzeć do każdej informacji na temat każdego człowieka, jeśli nie potrafisz wykorzystać mnie do czegoś więcej niż tylko sortowanie poczty, to jesteś idiotą”.

Nie bardzo wiem jak mam to interpretować ;)))))
Może w wakacje znajdę pracę ... na poczcie? ;)))))))
Obiecuję nadrobić zaległości u Was, bo mam ich trochę.
Napiszę coś mądrzejszego jak wena powróci...

21 kwietnia 2018

Pani Buka i kasa pierwszeństwa...

Poszłam sobie wczoraj z Młodą na zakupy do sklepu. Godzina 9 rano. Ludzi niezbyt dużo. Kupiłyśmy pieczywo i jakieś drobiazgi. Może w sumie 5 produktów.

Idziemy do kasy. Kasy czynne dwie w tym jedna kasa pierwszeństwa ( oznaczona jako dla kobiet w ciąży i osób na wózkach inwalidzkich). Stanęłyśmy do klasy dla uprzywilejowanych. Przed nami kilka osób, jakieś 5 ( w drugiej kasie podobna ilość osób). Nie zwróciłam zupełnie uwagi do której kasy staję. Bezpośrednio przed nami: starsze małżeństwo ( jak się później okazało pani lat 76 pan 82) kupujące jedynie chleb, oraz kobieta z zakupami mniej więcej wielkości moich. Dziecko moje gada jak szalone, starsi Państwo uprzejmie do niej zagadują, miły poranek w sklepie ;))))

Nic nie może jednak wiecznie trwać ;))) Do kasy podjeżdża para ( około 25-30 lat) z małym dzieckiem ( około rocznym) w wózku. Jeden wózek prowadzi on ( ten z dzieckiem), drug wózek ( z zakupami) prowadzi ona. Wózek wypchany po brzegi. Chyba grill się szykuje ;) ( wiem, wiem nie powinnam oceniać, zaglądać, nie moja sprawa) mięsiwo, piwo, wino itp. sprawy. Jadą i chyba czekają, aż tłum się rozstąpi i święta rodzina będzie mogła podjechać wprost do kasy. ;)))

Przepchali mi tym wozem z zakupami dziecko. A mi oczy zaszły krwią ;) W takich sytuacjach jestem jak lew i mam ochotę przegryźć tętnice :) więc mówię, hola, hola ślepa pani? Dziecka nie widzi? To oczy mogę pomóc otworzyć. Wzięłam tą babę zatrzymałam i pokazuje  moje maleństwo ;))). Nic mnie nie wkurwia tak bardzo jak mówię, a ktoś mnie ignoruje. A baba udaje, że nie widzi nie słyszy i chce się pchać dalej. Wkurw mój się zwiększa. Mówię głośniej ( bo może chora? Głucha? ślepa?) Czy potrzebuje pani pomocy? Nie słyszy pani, nie widzi? Na co odzywa się on. Pan tarabaniący się ze śpiącym dzieckiem w wózku. To kasa pierwszeństwa więc mamy prawo iść na początek kolejki. Pytam czy mają prawo jeździć po ludziach i czy nie widzą, dziecka? Cisza. No więc stoję i blokuję tę ich karawanę. W końcu ona krzyczy mi do ucha PRZEPRASZAM. Cisza z mojej strony ( kolejka z zaciekawieniem nam się przygląda). A ona głośniej PRZEPRASZAM. Odwracam się i mówię, nie mnie powinna pani przepraszać tylko dziecko, które potrąciła pani wózkiem. Głucha nie jestem, więc proszę mi do uszu nie krzyczeć. Do Pani w końcu dociera, że póki nie przeprosi nie przejedzie, więc mówi do Młodej przepraszam, chciałabym przejechać. Młoda się odsuwa "państwo" prze do przodu. Nie jest zbyt szeroko więc jadą po stopie pani przed nami. Zatrzymują się tuż przed starszym małżeństwem. Mówią, że są z małym dzieckiem i mają pierwszeństwo i ładują się na taśmę. Mówię najspokojniej jak potrafię, że może jednak najpierw zapłaciliby  ci starsi państwo, którzy stoją w kolejce. Baba jak się na mnie wydarła, że ona jest z dzieckiem! I jej się należy. Starsi państwo mówią, że mają tylko chleb więc może jednak to oni by byli pierwsi. Facet drze się na starszego pana, że nie ma mowy, bo oni mają PIERWSZEŃSTWO. Pani przede mną odzywa się i mówi, że kasa jest uprzywilejowana dla kobiet w ciąży i osób an wózkach inwalidzkich, a nie dzieci w wózkach. Dziecko jest z dwojgiem rodziców, smacznie sobie śpi i jedno z rodziców może stanąć w kolejce ( która nie jest zbyt długa), a drugie wyjść przed sklep, a to co robią to zwykłe cwaniactwo, a zachowanie jest mało kulturalne. I że nie mają szacunku dla nikogo, nawet dla starszych osób.  Słowa te oburzyły ich jeszcze bardziej. Zaczęli krzyczeć, że co to za CHAMSTWO, że oni mają dziecko, stoją do kasy pierwszeństwa i stąd nie odejdą póki jako PIERWSI nie zostaną obsłużeni bo takie ich prawo. Cyrk na kółkach. Pani kasjerka milczy jak zaklęta. Mówię, żeby wreszcie zaczęła liczyć ten wóz bo nie mam ochoty stać do południa w kolejce i tak w ogóle to też mam dziecko ( to już powiedziane żartem). No bo co w takiej sytuacji mogę innego zrobić? Starszy Pan mówi, że przeżył tyle lat, ale czegoś takiego nie widział... Na co on ( ten od pierwszeństwa) mówi i co dziadku tyle się w czasie życia  nastałeś, że teraz nogi bolą?! Nosz kurwa! Czegoś takiego nie słyszałam nigdy jak żyję! Zatkało mnie. ale na szczęście nie na długo i mówię, a ty co całe życie za krowami biegałeś i jak przyjechałeś do miasta to się odnaleźć nie potrafisz?
Dawno mnie ktoś tak nie wkurzył. Oj dawno.

Nie wiem co się z tymi ludźmi dzieje? O co chodzi? Też byłam w ciąży, też miałam malutkie dziecko. I ja rozumiem, że są sytuacje, kiedy nie ma wyjścia i z maluchem na zakupy trzeba się wybrać. Ale czegoś takiego nie rozumiem. Nie zrozumiem nigdy. Chamstwa nie znoszę!!

Ja pomijam wszystko, ale jak można nie mieć szacunku do drugiej osoby, do starszych ludzi? Czy naprawdę jestem już z innego pokolenia? Ci ludzie byli jakieś 10-15 lat młodsi ode mnie! Nie wyobrażam sobie czegoś takiego. Starsi Państwo na koniec tej całej żenującej sytuacji stwierdzili, że wyrosło nam roszczeniowe i pewne siebie pokolenie... Pokolenie, które widzi jedynie czubek własnego nosa...

Chyba jestem już stara bo... za moich czasów, gdyby ktoś tak się odezwał do starszej osoby dostał by w pysk, a w domu rodzice by poprawili. Oczywiście żartuję, bo skoro rodzice wychowali "takie coś" to pewnie dumni by byli...
Nie jestem za biciem/klapsami/ przemocą. Nigdy sama nie dostałam i moje dziecko też nie, ale w takiej sytuacji sprałabym na kwaśne jabłko i przez dupę rozumu wbiła do głowy!


Gotuje się we mnie na samo wspomnienie!

Zatem kończę już ten przykry temat. Dzisiaj zapowiada się piękna sobota i nie będę sobie jej psuć :))))

Dużo Słońca!!!

Ps. Wybaczcie ten chaos. Jakoś nie potrafiłam tego (z samego rana) ładnie ubrać w słowa ;)))

19 kwietnia 2018

Pani Buka plecie trzy po trzy...

Nie mam weny do pisania. Pogoda, po chwilowym ochłodzeniu znów szaleje ;) słońce świeci, temperatura rozpieszcza ( mamy właśnie 20 stopni) no nie chce się siadać do komputera. ;)

Dzisiaj ważny dzień ( ha, ha, ha) dzień ważenia. ;) Posłuchałam wszystkich rad, i nie ważę się codziennie, nie po prysznicu itd...
Zatem dzisiaj nastał ten dzień! ;) Wlazłam na wagę i... 1 kg mniej! Jupi! Nie jest to może zawrotny wynik, jak to się mówi "szału nie ma, dupy nie urywa", ale zawsze powoli ( jak żółw!) zbliżam się do celu ;)))))

Ciężko nazwać to na czym jestem dietą. Wolę powiedzieć, że zmieniam nawyki żywieniowe ;))

Zmieniając temat. Od poniedziałku Młoda siedzi ze mną w domu. Po niedzielnej historii miała zalecenie zostać w domu na obserwacji. Miałyśmy też do wykonania badania. W międzyczasie przypałętał się katar. No więc siedzimy razem w domu i... ona nudzi się jak mops. No bo jednak zabaw z dziećmi brakuje. A, że czuje się doskonale i energia ją roznosi to i roznosi cały dom. ;)))))
A ja trenuję cierpliwość ;)))))

Wczoraj ruszyłyśmy na spacer i przy okazji na zakupy. I tak jęczała, tak marudziła, że wymarudziła ;) Poszłyśmy na lody! Siedzimy sobie w kawiarnianym ogródku, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, a do mojej głowy dochodzi cichutki głosik "Pani Buko a co z Twoim niejedzeniem słodyczy", Zapomniałam! Jak mogłam! Patrzę na Młodą i jej gil do pasa i znów głosik w mojej głowie "Pani Buko, dziecko twe ma katar, czy to odpowiedni moment na lody?". Patrzę na te lody, na uśmiechnięte dziecko, i myślę sobie, przecież nie padniemy tu zaraz natychmiast od tych 2 kulek loda, no i skoro już mnie tak zaćmiło i te lody kupiłam to nie pozwolę, żeby się miały zmarnować ;)))))) zjadłyśmy ze smakiem, i żyjemy. Katar nie przerodził się w nic gorszego ( właściwie przeszedł, ale to chyba nie jest zasługa lodów ;), a ja drastycznie na wadze nie przybrałam ;)))

Miałam też przemiłe zdarzenie ( próżna ja!). Spotkałam znajomego, którego nie widziałam jak obliczyliśmy jakieś 7-8 lat. I pierwsze co powiedział to: "Pani Buko, jaka ty jesteś CHUDA";)))) Tak ostatnio jak się widzieliśmy to było 25 kilo temu... także w porównaniu z tamtą ja to rzeczywiście chuda jestem ;)))))) Miło czasem usłyszeć komplement.
Wczorajszy dzień uważam za bardzo udany ;)))))

Dzisiaj trochę spraw do załatwiania i trochę nerwów, ale jak to się mówi "co nas nie zabije to nas wzmocni" ;)
Staram się jeszcze ograniczyć jazdę samochodem i gdzie mogę jadę rowerem, albo idę na nogach ;) Ciężko mi się od tego uzależnienia uwolnić, gdyż uwielbiam jeździć samochodem!! Może to pomysł na pracę? Zostanę kierowcą taksówki, albo... tira ;))))))))

Szukam też miejsca na jakiś wyjazd na "majówkę".  W tym roku tak pięknie się ułożyło, że biorąc 3 dni urlopu ma się 9 dni wolnego! Zobaczymy czy nam się uda. Wszystko zależy, czy Pan Buka wolne będzie mógł sobie zrobić i czy znajdziemy miejsce... Kilka miejsc obdzwoniłam i wszystko po rezerwowane :(. Nie tracę jednak nadziei ;))))

Nadal kuruję swoje  paznokcie/dłonie. Wczoraj wieczorem podgrzałam olej, wmasowałam sobie w pazury. Jak już tak masowałam to i rozmasowałam na dłonie. Tak sobie siedzę i myślę może by machnąć sobie jeszcze stopy. Jak pomyślałam tak zrobiłam. I jeszcze nałożyłam resztkę na włosy.
Szkoda, że nie miałam aparatu, aby uwiecznić minę męża jak mnie zobaczył pakującą się do łóżka  w rękawiczkach, skarpetach i czepku na głowie... Dobrze, że zrezygnowałam z maseczki na twarz. Mógłby tego nie przeżyć ;))))) Mam nadzieję, że moje małżeństwo przetrwa tę kurację ;)))))))))


16 kwietnia 2018

Pani Buka zrobiła sobie manicure...

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zrobiłam sobie manicure hybrydowy... i w tym też nie byłoby niczego dziwnego, gdyby nie to jak się go z paznokci pozbyłam, ale nie uprzedzajmy.

Pani od paznokci, tak zachwalała, tak obiecywała cuda wianki i wygodę... No to się wzięłam i zdecydowałam. Jak wiadomo łasa jestem na nowości. No dobrze, wcale to nowość nie jest bo pamiętam, że kilka lat temu też już sobie to cudo robiłam. Ale zupełnie zapomniałam co i jak...

Było super przez dwa tygodnie. Jakaż to wygoda! Nie musiałam kompletnie nic robić z pazurami przez ten czas. Lakier wyglądał pięknie jak świeżo nałożony. Po dwóch tygodniach jednak odrost zaczynał mnie już drażnić, a i skórki przestały fajnie wyglądać. Miałam w tym tygodniu wybrać się znów do salonu i zdjąć to z paznokci.

Niestety, plany planami a życie życiem.
Wczoraj mało zawału nie dostałam przez córkę mą jedyną. Myślałam, że padnę trupem. Przybyło mi siwych włosów, zmarszczek i pewne kilogramów ;))))
Zanim sytuacja została zażegnana  to ze stresu zeżarłam to co na paznokciach miałam. Nie wiem skąd mi się wziął ten pomysł. NIGDY paznokci nie obgryzałam! Ale zawsze musi być ten pierwszy raz.

Najpierw do gęby włożyłam jeden palec i memłam i memłam i podważyłam ten lakier i siup oderwałam. No jak oderwałam jeden to i drugi... jak się ocknęłam i zauważyłam co robię to u jednej ręki został mi jeden pomalowany paznokieć... Wiadomo jak to wygląda... Po powrocie do domu i opanowaniu sytuacji z Młodą zajęłam się swoimi łapami...
Niestety domowym zmywaczem ( napisane nawet na nim było, że zmywacz do lakieru hybrydowego, ale domyślam się, że te salonowe są jednak mocniejsze)nie dało rady tego ruszyć.
Nasączyłam wacik przyłożyłam do paznokcia i jeszcze okręciłam folią. Odczekałam 10 minut. Odwinęłam i ... dupa blada. Nie ruszyło się nawet o milimetr...

Cóż było robić. Przystąpiłam do zdzierania... Głupia ja!! Zamiast zostawić to tak jak było i dzisiaj oddać się w ręce profesjonalistki to szybciej zrobiłam niż pomyślałam... Zerwałam wszystko.
Oszczędzę szczegółów, ale dobrze nie jest. Paznokcie mam teraz delikatne jak papier. Żeby jakoś funkcjonować ( nie wiedziałam, że paznokcie bolą!) nałożyłam 3 grube warstwy odżywki ( jakąś znalazłam w przepastnej szufladzie z lakierami) i na to jeszcze topcoat (czy jak to się tam nazywa). Ale co ja mam teraz zrobić? Pomocy!!
Stara a głupia!! Szczęście w nieszczęściu pazury mam najbardziej zniszczone tuż przy końcu. Nie wiem czemu te od góry są całkiem zdrowe (Uff) środek i koniec to katastrofa! Pewnie będę musiała czekać aż mi wszystko odrośnie...

Z innej beczki. W sobotę ruszyłam na rower. Pogoda była przepiękna! Zmęczyłam się, ale jaka to była przyjemna męka ;))))) I nie dałam się nawet skusić na lody, które Młoda i mąż pałaszowali ;))) Zero wsparcia, a jeszcze trenują moją silną wolę ;))))))
Na niedzielę też mieliśmy plany, ale... jak wyżej plany, planami a życie życiem...

A dzisiaj szaro-buro i ponuro i ma padać deszcz. Niby deszcz potrzebny, żeby zrobiło się zielono i wszystko zaczęło rosnąć, ale czy nie może sobie padać nocą? ;)))


13 kwietnia 2018

Pani Buka rozmawia z córką

Miałam już przed weekendem nie zaglądać, ale kobieta zmienną jest ;)

Młoda wróciła dzisiaj z przedszkola i trajkocze jak najęta. Opowiada co jadła co piła, z kim się bawiła z kim pokłóciła. Ot dzień jak co dzień.
Dopytuję czy miała jakieś ciekawe zajęcia? Młoda mówi, że nie, nic ciekawego się nie działo. Tylko Pani zorganizowała konkurs ( okazało się, że przedszkole ma wziąć udział w jakimś konkursie i pani szuka chętnych dzieci) czy któreś dziecko zna jakieś "patriotyczne piosenki z miastem w tekście"
No i moje dziecko zgłosiło się jako jedyne.

Pękam z dumy! Mi do głowy nic nie przyszło, a ona moja mała córeczka tak od ręki wstała i zaśpiewała? Ale, ale coś mnie tknęło i pytam: Córko moja jedyna a co Ty zaśpiewałaś?
Na co moje dziecko pełną piersią "miłość, miłość w Zakopanem! Polewamy się szampanem, rycerzem jestem ja a ty królową nocy..." kto nie zna ten KLIKA 

Zbladłam ;) i pytam: Kochanie, a skąd Ci to przyszło do głowy? Dziecko me patrzy na mnie wielkimi oczami i mówi, no przecież patriotyzm to miłość. Jest o miłości w piosence? No jest. Jest miasto? Jest. Ale wiesz mamo, pani chyba też się zdziwiła moim wyborem ( czemu mnie to nie dziwi? ;))))

Córko - drążę temat dalej- a skąd Ty w ogóle znasz tę piosenkę? Jak to skąd? Jak jechałyśmy nad morze to kto to śpiewał? No przecież ty mamo! Nie pamiętasz?
No faktycznie. Tak było.
Mam samochodowe ADHD. Albo jaki inny diabeł we mnie wchodzi ( ze mnie wychodzi) gdy wsiadam do samochodu. Nie dość, że klnę wtedy jak szewc ( folguje sobie tylko jak jadę sama bo przy Młodej się staram brzydkich słów nie używać) to i skaczę po wszystkich dostępnych stacjach radiowych. Nie mam zaprogramowanego żadnego radia. Jak jest jakaś muzyka wpadająca w ucho to się zatrzymuję na tym, a jak nie to lecę dalej.  A że TA piosenka, tekstu ambitnego nie ma i niestety wpadła mi w ucho, a podczas podróży z/ nad morze w różnych stacjach przewijała się kilka razy to... wyszło jak wyszło. Muszę dopisać do listy, żeby w samochodzie słuchać odpowiedniej Muzyki ;))))))

Okazało się, że konkurs dotyczy Warszawy. I Pani miała nadzieję, że jakieś dziecko zaśpiewa coś      o stolicy...  Od jutra słuchamy Niemena czy Fogga, a dzisiaj tanecznym krokiem udajemy się na weekend i wszyscy razem śpiewamy "miłość, miłość..."

Słońca i dobrego humoru!
;)

Pani Buka weszła na wagę... ciąg dalszy

Nic z tego nie rozumiem!
Widać ważenie to wyższa szkoła wtajemniczenia ;) nie wystarczy tak sobie wejść na wagę i już. Nie, to nie takie hop siup! ;)

Przeczytawszy wszystkie rady pod poprzednim postem, dziś rano skoro świt, tuż po przebudzeniu udałam się do łazienki. Wyskoczyłam z koszulki i wskoczyłam na wagę. A tam... 4 kilo mniej!
Serio! Zeszłam z wagi, weszłam na nią raz jeszcze i wynik ten sam. 4 kilo mniej...

Nie wiem cóż było przyczyną, że poprzedni wynik różni się tak bardzo od dzisiejszego...
Może rzeczywiście po kąpieli/prysznicu waga jest większa, może też to, że byłam tuż przed okresem, a to ponoć też podnosi wagę... A może moje dieta tak super zadziałała? ;)))))))))

Przezornie jutro na wagę wskakiwać nie będę ;)
Zważę się za tydzień ;))))

Zachęcona pozytywnym wynikiem mojej diety ( ha, ha, ha) nie przestaje w wysiłkach.
Walczę dalej i jak tak dobrze mi idzie to może jednak do wakacji uda się te minus 10? ;))))

Tym optymistycznym akcentem życzę Wam miłego weekendu!
Od jutra rozpoczynam sezon rowerowy!

11 kwietnia 2018

Pani Buka weszła na wagę...

I się załamała!!
Wyszłam rano spod prysznica i popatrzyłam na nią. Stała sobie lekko zakurzona w kącie i mówiła:     „ wejdź na mnie wejdź”, a nie od dziś wiadomo że Pani Buka podatna na sugestie i silnej woli za grosz nie ma to wzięła i wlazła! I ma za swoje :((((

W łazience  prócz wagi, Pani Buka ma lustro. Bardzo duże lustro (podobno są lustra wyszczuplające - niestety takiego Pani Buka nie posiada :( a może to lustro jest pogrubiające? ) No wiec stanęła Pani Buka przed tym lustrem tak jak ją Pan Bóg stworzył i patrzy i oczom nie wierzy...

Pokręciła ( zalotnie! ;) żeby nie było) biodrami, a biodra żyją swoim życiem, brzuchal jakby mógł to krążył by wokół własnej osi! Tyłek wielki, że śmiało można na nim kufel piwa postawić. Na udach dało by się zwijać cygara. Dobrze, że cycki małe, bo pewnie i one żyły by jako jakiś obcy.
Pani Buka pokręciła głową z niedowierzaniem! I to nie był dobry pomysł- poliki zatrzęsły się jak            u boksera ( psa, nie tego co walczy na ringu), pokiwała do siebie palcem, a ramiona zaczęły falować niczym chorągiew na wietrze... jak do tego doszło? Kiedy to się stało? I najważniejsze jak to zatrzymać?!

W grudniu mówiłam sobie, że do wakacji schudnę 10 kilo...
Mamy kwiecień, przytyłam 5 :(((
Do zrzucenia 15! Tylko realnie, do których wakacji mi się to uda? W Sumie z tymi minus 5 nie było tak źle... może chociaż tyle dam radę?!

Nie mam silnej woli. Nie umiem wytrwać w swoich postanowieniach. Choć z wiarą jestem na bakier to w ramach "wielkiego postu" postanowiłam sobie nie jeść słodyczy... wytrwałam dwa dni :( słodycze to moja zmora. Jem je gdy jestem szczęśliwa, jem gdy jestem smutna. Zajadam emocje. Jakie by nie były :(
Słodyczy właściwie nie kupuje. Ale Młoda dostaje ich ogromne ilości. Zawsze gdy ktoś przyjdzie przynosi słodkości. Szczęśliwie ona wybredna wszystkiego nie lubi, natomiast mamusia niczym słodkim nie pogardzi. Poza tym przecież lepiej żebym to ja je pożarła niż ona? Prawda? ;)

Pofolgowałam też sobie podczas wyjazdu! I to jak! Przepyszne naleśniki, omleciki to była codzienność. Makarony i różne kluseczki na kolacje, czasem też zdarzyło się winko ( ale to przecież dla zdrowia, na lepsze trawienie ;)))pizza... No i teraz mamy skutki. Wyglądam jak dorodny prosiaczek.

Od poniedziałku zaczęłam zmiany. Dużo warzyw, dużo wody ( choć może lepiej byłoby wódy! Może nie trzęsłabym się tak na widok słodyczy ;)  i długie spacery z psem. Od soboty zacznę jazdę rowerem. Może choć trochę pomoże.

Że też nie ma jakiejś magicznej tabletki po łyknięciu której minus pięć kilo? Ten, kto by coś takiego wymyślił zbił by fortunę! ;)))
Przytyć bardzo łatwo. Schudnąć niestety nie...
Ech! Czas się wziąć za siebie. Mam nadzieję, że tym razem mi się uda!

Ps.  Z innej beczki. Pan listonosz chyba się mnie wystraszył, albo pomyślał, że nie warto zadzierać     z wariatami bo... pierwszy raz przyniósł mi paczkę do domu!! Wydarzenie to dla mnie tak wielkie, że musiałam je opisać, zapisać, zapamiętać! ;)))))





08 kwietnia 2018

Pani Buka i poświąteczny misz masz

Święta, święta i po. Minęły niewiadomo kiedy. Było zimno i... padał śnieg :( na szczęście dzień po świętach przyszła wiosna! Piękna, słoneczna choć może nie aż tak gorąca. Ale miny z Młodą miałyśmy niezadowolone, że trzeba wracać.
Cały wcześniejszy tydzień pogoda raczej szaro-bura i jesienno zimowa, a gdy mamy wracać to wiosna sobie przypomniała, że pojawić się miała. Okazało się jednak, że Pan Buka zrobił nam niespodziankę załatwił sobie wolne w pracy i przedłużył pobyt o jeszcze kilka dni :) zostaliśmy już we trójkę do wczoraj! Pięknie było! Wreszcie słonecznie! Może mogłoby być trochę cieplej, ale nie ma co marudzić. jak świeci słońce to żyć sie chce! dotlenilismy sie za wszystkie czasy ;) pies sie wybiegał. No jednym słowem fajnie było. I znów żal było wyjeżdżać. Sam powrót też niezbyt przyjemny. Ja nie jeżdżę tak szybko jak mąż. On nie jeździ tak wolno jak ja ;) na drodze ja się mecze jadąc za nim on sie meczy jadąc za mną ;) na szczęście udało nam sie jakoś wypośrodkować i dojechać szczęśliwie. I nawet sie nie pokłóciliśmy ;)))))

 Same święta były bardzo przyjemne. Ale dla mnie nie maja one wymiaru duchowego wiec pewnie łatwiej mi się odnaleźć. Nie święciłam jajek, nie byłam na mszy. Choć wszystko zorganizowane tak, aby i wierzący i nie czuli się dobrze. W sobotę rano było wspólne robienie pisanek, szykowanie święconek. Kto chciał mógł osobiście udać się do Kościoła na święcenie. Widać, że dużo osób ma taki pomysł na święta. Puste miasteczko w czasie świąt zapełniło się turystami. Myśle , że będzie to nasza tradycja ;))) może uda się namówić resztę rodzinki?

 Meduza wyjechała w poniedziałek. Mąż jej przyjechał w sobotę. Staliśmy akurat w większym gronie i paliliśmy papierosy. Miejsce do palenia wyznaczone tuż obok parkingu. Lubię palić. Wiem, że to niezdrowe, niemodne i w ogóle ble! Ale ja lubię i już. Staram się tym nikomu nie przeszkadzać. Bo sama choć zapalić lubię to dymu papierosowego nie lubię ( to dopiero ciekawostka ;)). Nie pale w obecności niepalących. W moim domu się nie pali ( jedynie na balkonie) uprzedzając: mam palących sąsiadów i robią dokładnie to samo ;) Ale nie o paleniu miało być ;) No wiec stoimy sobie i puszczamy dymka ( wreszcie mogę odetchnąć pełną piersią- Młodą zajmuje się mąż, przy Młodej nie pale) stoi z nami również Meduza. Nagle podjeżdża samochód. Meduza w podskokach rusza do przodu. A reszta w napięciu wypatruje tego menża ;)) Z samochodu wysiada on. Łysy, Dwa metry wzrostu i wygląd jakby od urodzenia mieszkał w siłowni ;) Meduza rzuca mu się na szyję i krzyczy „cześć słithart aj mised ju” on patrzy na nią i mówi „piękną” polszczyzną „Teresa! Co ty odpierdalasz?!”... Teresa jakby dostała w twarz. Najpierw czerwona, później blada. Jak ryba łapała powietrze. Chyba chciała coś powiedzieć, ale jak nie ona zapomniała języka w gębie. Nas też zatkało. Ale jak tylko weszli do środka to nie mogliśmy powstrzymać śmiechu. Ze mną już ani razu nie rozmawiała. Unikała mnie jak ognie i nawet gdy przechodziła tuż obok odwracała wzrok i udawała, że mnie nie zna. A ja jak na złość mówiłam głośno „dzień dobry Tereso”, choć mogłam mówić heloł albo inne hał ar ju ;)) Jak się później okazało, mąż Meduzy urodził się w Anglii, ale rodzice są Polakami. Mieszkają tam. On tu. Stąd doskonała znajomość polskiego... I taka to była historia z Meduzą.
W sumie to chyba biedna dziewczyna, która chcąc zwrócić na siebie uwagę tak się zachowuje, a może taki ma poprostu styl bycia? Tego się nie dowiem, bo mam nadzieję nigdy jej nie spotkać ;) ale nie samą Meduzą człowiek żył ;) Podczas wyjazdu poznałam kilku fajnych ludzi. Miałam z kim pogadać.
Odpoczęłam, naładowałam akumulatory ;) nie musiałam prać, sprzątać, gotować. Martwiłam się jedynie czy będzie słońce czy deszcz ;) Dobrze mi było. Ale czas się pozbierać i wrócić do rzeczywistości ;) Młoda z tatą właśnie rozpoczęła sezon rowerowy, a ja zgłosiłam się na ochotnika do prania ;) jednak zamiast to robić, to siedzę, piszę i pozbierać się nie mogę ;)
 Mam wielkie zaległości u Was. Postaram się nadrobić. ;) Babo weź się wreszcie do roboty! ( musze się jakoś zdopingować ;))) Wracam, choć wcale mi się nie chce ;)
 Ps. Coś namieszałem chyba w ustawieniach bo po publikacji, tekst całej notki zlewa mi się w całość. Nie ma żadnych akapitów :( choć w edycji są. Nie umiem tego naprawić. Wybaczcie!