30 września 2018

Pani Buka sponsoruje weekend...

właściwie powinnam napisać sponsorowała. Bo weekend chyli się ku końcowi. Dlaczego te dni tak szybko mijają? A weekendy to już w ogóle... ale miało być o sponsorowaniu ;)))

Pani Buka dostała pierwszą wypłatę po wielu, wielu latach!!! Ależ to przyjemne uczucie! I choć nikt nigdy kasy mi nie wyliczał, to jednak zupełnie inaczej jest wydawać tą przez siebie zarobioną ;))))
Także weekend był zakupowy. Kupiłam sobie, buty i torebkę, mnóstwo rzeczy dla Młodej. No nie mogłam się oprzeć. A i tak trzeba było to zrobić bo dziecię me rośnie jak na drożdżach i to co było za duże przed wakacjami teraz wygląda jak z młodszej siostry. Tak wiec szalałyśmy w sklepach i nawet obyło się bez wielkiego tłoku. Później już we trójkę ruszyliśmy na obiad. Ja stawiałam ;))))
Wiem jak głupio to brzmi, ale to była dla mnie duża przyjemność ;)))

Praca dodała mi skrzydeł. Ewidentnie siedzenie w domu zorało mi psychikę. Serio. Miałam za dużo wolnego czasu na rozmyślanie. Byłam ciagle zła i sfrustrowana. I choć w pracy też czasem jest nerwowo, to jednak jest inaczej. Wyszłam do ludzi. Nie mam czasu na gdybanie co by było gdyby... nie mam czasu na wypominanie milionowy raz tego co było sto lat temu. Może źle to napisałam. Nie, nie mam czasu tylko czasu tego mi szkoda. Wychodzę rano, wracam wieczorem. Chce ten czas wykorzystać przyjemnie.

Na dziecko się nie wydzieram o bałagan, bo spędzamy ze sobą tak mało chwil, że szkoda mi ich na gderanie o ciągły porządek. Odpuściłam. I sobie i jej. Nie musi być jak w muzeum. Wystarczy, że nie potykamy się o rzeczy ;))))

Na froncie małżeńskim też lepiej. Rozmawiamy a nie krzyczymy. Próbujemy zrozumieć siebie i swoje odczucia. Nie wałkujemy bolesnych tematów po raz setny. Bo i po co? Ja znam stanowisko jego, on moje. I cóż zmieni ciagle rozdrapywanie ran? Wyjaśniliśmy sobie conieco i mam nadzieję, że najgorsze za nami. Ale żeby nie było! Do sielanki nam daleko ;))) zresztà nigdy nie „spijaliśmy sobie z dziubkow” to i teraz robić tego nie będziemy ;)))) ale jest O.K i niech tak zostanie.

W samej pracy w miarę dobrze. Zespół ( z małymi wyjątkami) fajny. Wesoły i widać, że zgrany. Ale otwarty i nie dający mi odczuć, że ja to ta nowa. Cenię sobie ludzi, którzy mówią prosto z mostu co im pasuje/ nie pasuje, a nie w oczy jedno a za plecami drugie... na szczęście większość taka właśnie jest. Cierpliwi są też. Bardzo ;)))) Tłumaczą i wyjaśniają. A ja nadal się denerwuje, że czegoś nie wiem. Mówią, że potrzeba miesięcy żeby nabrać wprawy i wszystkie niuanse wyłapać, ale ja chce już natychmiast! Wstyd mi ciele prosić o pomoc :( no ale wstyd wstydem i przełamuje go jakoś bo wole pytać niż nabroić i później mieć kłopot z odkręcaniem tego wszystkiego...

Przepraszam,że nie odpisuje pod notkami. Wybaczcie. Wiem, że to bardzo bardzo nie ładnie. Cenie ogromnie każdy znak, że mnie czytacie, ale naprawdę czasu na wszystko mi brak. Wolałam naskrobać kilka słów co u mnie niż odpisywać. Już nawet obiecywać poprawy nie będę, no wstyd łamać ciagle dane słowo :(

Może kiedyś uda mi się zapanować nad wszystkim.

Jesień przyszła i zrobiło się zimno. Wieczory krótkie. Wstaje gdy ciemno, wracam gdy ciemno. Jedyny plus, że w ciągu dnia swieci piękne słońce i deszcz nie pada. Ale zimno! Szczególnie poranki brrr. Rano 3 stopnie w południe prawie 20. Najłatwiej o jakieś choróbsko...
Ale nie smuce i nie wywołuję wilka z lasu ;))))

Spokojnego i udanego tygodnia!!!

16 września 2018

Pani Buka i wrześniowa rewolucja...

Dawno mnie tu nie było. Oj dawno. Nie wiem kiedy znów zawitam. Jak zwykle się tłumacze ;))) ale zaległości mam ogromne. I u Was i u siebie. Kiedyś pewnie nadrobię. Albo i nie ;))))

Muszę przyzwyczaić się do nowych obowiązków. Do nowego życia ;))))
Wychodzę rano. Wracam wieczorem. Z jednej strony nie mam czasu na bycie mamą na cały etat. Prace domowe dziecko odrabia z babcią. Z babcią też je obiad i spędza połowę dnia. To jest minus bo    Chciałabym być przy tym obecna ja. Matka kwoka ;))))) ale jest też plus tej całej sytuacji. Matka wraca wieczorem i szkoda jej czasu na kłótnie, awantury i krzyki o bałagan w pokoju czy tym podobne pierdoły ;))))

Wrzesień miesiącem zmian.
Młoda poszła do szkoły z uśmiechem na ustach. Zadowolona i szczęśliwa. I taka już dorosła! Już nie jest przedszkolakiem tylko pierwszakiem! A wiadomo, że to duża różnica. ;)))) zapał nadal nie minął. Oby tak było dalej. Koleżanki i koledzy fajni. Pani miła. Na razie Młoda zadowolona nie skarży się i wstaje dzielnie. Ja oczywiście robiłam po gaciach ze stresu. No bo jak to moje maleństwo sobie poradzi? Głupia ja! Na szczęście stres mój zupełnie Młodej się nie udzielił. Jajko  mądrzejsze od kury ;))). Pani nauczycielka wydaje sie miła. Rzeczowa i konkretna nie jakieś ciepłe kluchy. Ma opinie wymagającej i surowej. Ale jednocześnie sprawiedliwej. Wiec może nie będzie źle. Mam nadzieje, że z sukcesem „ogarnie” tą gromadkę. Pożyjemy zobaczymy. Wole surową ale rzeczową niż „ciumciurumciu”, z którą uczniowie będą robili co będą chcieli. A znam taki przypadek. Nauczyciel bojący się uczniów... wszystko wyjdzie w praniu.

Moja praca... szłam jak na ścięcie. Jak zwykle panika mnie zjadała, mało zawału nie dostałam. Ale poszłam i przeżyłam pierwszy dzień, a później kolejne... nie jest źle. Ciagle się uczę. A chciałabym już, natychmiast wiedzieć co i jak. Niestety nie da się. Nie czuje się komfortowo ciagle o coś pytając, ale taki przywilej nowicjusza. Póki co cierpliwie mi wszystko tłumaczą. ;))) może wreszcie coś mi w głowie zaskoczy i tych pytań będzie coraz mniej ;))))
Pierwsze dni były ciężkie.  Nie umiałam się przestawić z trybu domowego na pracowy. Powoli jednak wpadam w ten rytm. Wychodzę rano wracam wieczorem. Niestety nie mam blisko wiec tracę trochę czasu na dojazdy. Ale nie marudzę. Cieszę się, że prace mam. Ludzie jak wszędzie. Niektórzy fajnie, niektórzy udają fajnych a za plecami nóż w plecy, a z niektórymi od razu nam nie po drodze. Głównie baby. Różne osobowości i różne temperamenty. Docieramy się. ;))))

W domu uczymy się nowego. Drugiego dnia zabrakło chleba ( mąż nie kupił bo zawsze robiłam to ja, ja nie kupiłam bo wyleciało mi z głowy. Miałam obsuwę w pracy i spieszyłam się do domu), po kilku kolejnych dniach skończył się papier toaletowy...( j.w) ;)))) skończyły się obiadki podsuwane pod nos i pranie - sprzątanie każdego dnia. Dzielimy się obowiązkami, a nawet dostalam „fory” na przyzwyczajenie do nowego ;))))))
Myśle, że to wyjcie do ludzi dużo mi dało. Odżyłam. Wracam późno i nie mam czasu na rozpamiętywanie, wypominanie itp. Cukierkowo też nie jest. Ale jest dużo lepiej niż było. Pogadaliśmy. Popłakalismy (ja) pokrzyczelismy i conieco udało się wyjaśnić. Co będzie dalej? Czas pokarze...

;))))