A właściwie męża. Bo się chłopu dostało. W sumie to raz na jakiś czas należy się! ;)
Tak poważnie. To problem jest we mnie. Mój. I tylko ja musze sobie to wszystko poukładać w mojej głowie. Depresja to okropna choroba choć często traktowana jako wymówka?,wygłup? Moda?
Często i gęsto nadużywana. No bo tak łatwo powiedzieć „mam depresje”.
Nie jestem lekarzem, nawet domorosłym ;) nie wiem czy te same objawy co moje u kogoś innego oznaczają chorobę. Piszę o sobie i swoich doświadczeniach.
Kiedyś. Kilka lat temu mój pogłębiający się smutek i niechęć do wszystkiego skierowały mnie do lekarza. Dostałam leki i po jakimś czasie wszystko wróciło do normy. ( nie, nie było to takie szast prast jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, trochę trwało, ale się poukładało.)
Dlatego teraz czując się bardzo podobnie pomyślałam, że to nawrót. Nie wiem. Póki co nie chce sięgać po leki. To dla mnie ostateczność.
Rodzina jest dla mnie ważna bez dwóch zdań. Mąż jest najmniej romantycznym osobnikiem na ziemi, ale i ja do romantycznek nienależę. Nie lubię Walentynek, dnia kobiet itp. świąt. Czasem jak każdy potrzebuje pogłaskania, kilku ciepłych słów i tych przysłowiowych kwiatów ;)
Poza brakiem romantyzmu to bardzo dobry człowiek. Kocham i jestem kochana. Ale tez nikt nie potrafi wkurwic mnie tak mocno jak właśnie on.
Córka- najważniejsza istota na ziemi. Kocham ją tak, że nie wyobrażam sobie że można mocniej. Myślę, że byłabym skłonna zabić gdyby ktoś ją skrzywdził. Co nie znaczy, że pobłażam i pozwalam na wszystko. Ma charakterek jak tatuś i też potrafi za skórę zaleźć ;))))
Kiedy się urodziła postanowiliśmy ( obydwoje żeby nie było!) że ja zostaje w domu i zajmuje się dzieckiem i domem właśnie. Mąż jak jaskiniowiec wyrusza na polowanie ;)))czyli do pracy.
Z rożnym skutkiem nam to wychodziło, ale więcej byłam w domu niż nie. Było to nawet fajne. Robić coś dla najważniejszych osób. Ale, ale dziecko podrosło już tak mocno nie potrzebuje mamusi, a i mamusia może coś jeszcze z siebie dać ludzkości ;)))) w sensie może zakasać rękawy i ruszyć do pracy. Ale po dosyć długiej przerwie to nie takie proste ( o tym jeszcze napisze!)
Podsumowując bo rozpisałam się jak nie ja. Rodzina jest dla mnie ważna! Ale ( teraz to dopiero wyjdę na egoistkę!) nie najważniejsza! Zagubiłam gdzieś w tym wszystkim siebie. Kiedyś lubiłam taniec ( wypadłam z rytmu lata temu), lubiłam iść na premierę do kina czy teatru. Przestałam to robić. Dlaczego? Bo zawsze coś było ważniejszego. Zagubiłam się w tym wszystkim.
Chciałabym polubić siebie na nowo. Uśmiechać się tak prosto z trzewi, a nie przybierać maskę. Dlaczego chodzę z tą maską? Bo tak mnie wychowano. Rodzice powtarzali mi, że z uśmiechem łatwiej iść przez życie. Nie można być mięczakiem i użalać się nad sobą. Życie to nie bajka i takie tam. Powtarzali również, że zawsze idąc z chłopakiem na kawę musze mieć w kieszeni kasę na te kawę. Nie mogę być od nikogo zależna. Umieć liczyc na siebie itd. Nie wszystkie rady wzięłam sobie do serca ;) jak widać;) ta zależność zaczęła mnie uwierać choć mąż nigdy nie dał mi odczuć, że to on zarabia, a ja wydaje.
I tak na sam już koniec. Nie żebym się tłumaczyła ;))) ale w poprzedniej notce wyszło bez ładu i składu i pewnie stad te wnioski. To nie małżeństwo, mąż, dziecko, jest całkowitą przyczyną mojego stanu. Pisze całkowitą bo jak wszędzie i nam zdarzają się i lepsze i gorsze dni. A gorsze dni wpływają na mój nastrój. Ale to głównie ja się pogubiłam. Ja zatraciłam siebie.
Trochę mi przykro, że w realnym życiu nie mam się komu wygadać.
Dlatego strzeżcie się! Będę się żalić tutaj ;))))
Dziękuje za komentarze pod poprzednią notką. Przeczytałam wszystkie. Przepraszam, że nie odpowiedziałam. Wczoraj weny mi zabrakło. A dzisiaj postanowiłam napisać zamiast odpowiadać. Obiecuje poprawę! ;)))
Dziś miałam bardzo aktywny dzień. Sport jest jednak dobrym lekarstwem. Endorfiny szaleją, a ja zaczynam widzieć szarości zamiast koloru czarnego.
Tak to już jest „w tym stanie” raz euforia, a raz dół.
Moja przyjaciółka od lat choruje na depresję dwubiegunową i tak jak napisałaś raz jest lepiej raz gorzej- raz euforia, a raz dół.. I nie zależy to wcale od tego, co dzieje się wokół.. Trudno pomóc takiej osobie i zwykła rozmowa i "pocieszanie" nie pomaga..
OdpowiedzUsuńMartwię się o nią nieustannie, bo jej mama chorowała na to samo i niestety nie leczyła się i źle się to skończyło ;( Przyjaciółka jest po terapii i dzięki temu i lekom od kilku lat jest dobrze i jest wolna od choroby. Która niestety jest bardzo podstępna i w każdej chwili może wrócić :(
Mi się wydaje ( albo zaklinaj rzeczywistość) że „zwykła” rozmowa w początkowej fazie pomoże... leki to ostateczność. Prócz pomocy mocno ogłupiają... trzymam kciuki za koleżankę... iż a siebie.
UsuńPodobno kto raz zachorował ma duże prawdopodobieństwo nawrotu. Taka depresyjna natura...
Kiedyś słyszałam mądre słowa, że póki mąż wkurwia to dobrze, bo to znaczy, że nie jest nam obojętny. Gorzej jak zaczyna kobiecie totalnie zwisac. Także znaczy, że się kochacie Pani Buko, a to najważniejsze 😉
OdpowiedzUsuńDepresja to trudny temat. Mój teść ją miał. Chorowal krótko, ale intensywnie i źle się to skończyło, więc krem w temacie. Myślę, że skoro widzisz u siebie pierwsze symptomy to działaj, w taki sposób, jako myślisz, że ci pomoże. Będzie dobrze, zobaczysz.
A co do maski, to nie taka proste ją, zrzucić. Twoi rodzice mieli siodło racji w tym co napisalas, ale największy problem jest z nią taki, że jak już ją zdejmiesz, to innym ciężko uwierzyć co jest pod spodem.
Trzymam za Ciebie kciuki Pani Buko
Kfiatushki, Dziękuje bardzo za te słowa i trzymanie kciuków oczywiście tez!
UsuńJabslyszalam, że jak ludzie się kłócą to im jeszcze zależy, wiec jest nadzieja ;))))
No właśnie, z tymi maskami jest ciężko. Ciężko uwierzyć że pod maską uśmiechu kryją się czasem duże smutki.
Kiedyś słyszałam mądre słowa, że póki mąż wkurwia to dobrze, bo to znaczy, że nie jest nam obojętny. Gorzej jak zaczyna kobiecie totalnie zwisac. Także znaczy, że się kochacie Pani Buko, a to najważniejsze 😉
OdpowiedzUsuńDepresja to trudny temat. Mój teść ją miał. Chorowal krótko, ale intensywnie i źle się to skończyło, więc krem w temacie. Myślę, że skoro widzisz u siebie pierwsze symptomy to działaj, w taki sposób, jako myślisz, że ci pomoże. Będzie dobrze, zobaczysz.
A co do maski, to nie taka proste ją, zrzucić. Twoi rodzice mieli siodło racji w tym co napisalas, ale największy problem jest z nią taki, że jak już ją zdejmiesz, to innym ciężko uwierzyć co jest pod spodem.
Trzymam za Ciebie kciuki Pani Buko
Przeczytalam i moge powiedziec, ze mialam wrazenie, ze to ja napisalam o sobie i moim malzenstwie.
OdpowiedzUsuńMezowie wnerwiaja (doceniasz jak sie delikatnie wyrazam?) ale przeciez my ich tez wnerwiamy, nie moze byc inaczej. Kazdy z nas ma momenty kiedy najbardziej kochana osoba zrobi cos glupiego lub nie zrobi tego czego oczekujemy i juz jest powod do wnerwa.
Moze wiec warto o tym pamietac, ze te wnerwy dzialaja w obie strony.
Byl czas (w moim poprzednim malzenstwie) kiedy bylam bardziej romantyczna i kiedy bardzo zalezalo mi, zeby moj maz pamietal o moich urodzinach, rocznicach itp pierdolach.
Pierdolach, bo zycie nie sklada sie z rocznic i urodzin, tych jest naprawde niewiele, zycie sklada sie z codziennych czynow i te sa najwazniejsze.
Ale zalezalo mi, tyle, ze moj Owczesny byl typem faceta, ktory mnie pytal o swoje wlasne urodziny... no taki byl, za cholere nie pamietal zadnych dat.
I co mialam zrobic?
Rozbijac kolejne talerze i flakony na lbie? swoim czy jego?
Nie, po prostu powiesilam w jadalni tuz nad stolem kalendarz, na ktorym czerwonym flamastrem pisalam "urodziny Star" czy tam "rocznica slubu" i wtedy pamietal.
Wilk syty i owca cala, tyle, ze ta pamiec o rzadkich wydarzeniach wcale nie polepszyla tego co sie dzialo miedzy nami w normalnym codziennym zyciu wiec tak czy inaczej zakonczylo sie rozwodem.
Nie jestem Samarytanka, do Matki Teresy brakuje mi lata swietlne, jak cos nie dziala to wychodze z takiego ukladu i po ptokach;))
Wspanialy byl od poczatku bardzo romantyczny, ale mnie juz zycie nauczylo innych wartosci wiec go z tego romantyzmu wypralam calkiem skutecznie i jest dobrze.
Oboje teraz doceniamy swobode zapominania o pewnych datach, oboje doceniamy fakt, ze potrafimy sie smiac z samych siebie, ze nie obrazamy sie jak jedno walnie dowcip pod adresem drugiego.
Nie tesknie za kwiatami (o tym juz kiedys pisalam) bo wymagaja za duzo roboty i na koniec i tak zdychaja. Ale jak bylam chora na raka to wiedzialam, ze mam obok kogos kto mnie nigdy nie opusci w najgorszej sytuacji.
I to jest wazne, ja o tym pamietam, doceniam i on o tym wie.
Wszystko co zrobil dla mnie (a bylo tego duzo) zrobilabym dla niego bez mrugniecia okiem.
Dobrze, ze wskoczylas w sport, to fantastyczna odskocznia od codziennosci i w dodatku cudownie poprawia samopoczucie.
Obecna pora roku tez dziala na czlowieka depresyjnie, bo juz bardzo chcialoby sie ciepla a tu ciagle ni pies ni wydra:)))
Ja wiem, ze wystarczy pochmurny dzien i juz mam wisielczy humor, a przez zime najczesciej slonca brakuje, nie mowiac o witaminach itp.
Bardzo mi sie podoba, ze chcesz ten stan ogarnac na wlasna reke a leki traktujesz jako ostatecznosc.
Brawo i jak by byla potrzeba to zawsze mozesz liczyc na wirtualnego kopa ode mnie;)
A tymczasem buziam:****
Star, dziękuje Ci bardzo za delikatność ;))))
UsuńTak jest, że i jedna i druga strona potrafi zdenerwować ( tez się staram używać ładnych słów ;)) ). Często o tym zapominamy. Mi się wydaje że jestem chodzącym ideałem, ;)))) żarcik taki ;))))
Pomysł z tablicą mi się spodoba i może gdy najdzie mnie ochota na jakiś romantyzm to poprostu delikatnie dam znać ;)))
Mieliście ze Wspaniaym wielka próbę. Myśle że tak naprawdę wtedy dopiero widać jak komu zależy. Nie umiem tego ładnie w słowa ubrać. Chodzi mi oto, że często ludzie nie są w stanie być z druga osobą w tak trudnych chwilach. Nie mieliśmy takiej próby. I oby nigdy nie! Ale myśle, że wyszlibyśmy z niej zwycięsko. Czas nauczyć się doceniać co tu i teraz.
Ale to nie małżeństwo jest moim największym problemem :(
Właśnie wróciłam ze spaceru z psem i pomimo szarości w powietrzu czuć już wiosnę. Doczekać się nie mogę. Ta zima mnie dobija.
A dzisiaj w ramach romantycznych uniesień ;)))) wybieramy się we dwoje do kina i na obiad. Sami! Bez ogona!!! Cieszę się!
Dziękuje Star, za kopniaki i... proszę o więcej!;))
Cmok
Alez prosze uprzejmie i z przyjemnoscia:))) Twoje zyczenie jest dla mnie rozkazem o Pani Buka!!!
UsuńKochana w 95% przypadkow problemem nie jest to co na zewnatrz (malzenstwo, praca, pogoda, ekonomia i polityka swiatowa, zdechle kwiaty w wazonie itp. itd.) Problem jest zawsze w nas, w srodku i to on sprawia, ze to wszystko na zewnatrz nie pasuje/nie gra/nie dziala ale za to doskonale nadaje sie na powod do narzekania/biadolenia/marudzenia... i w rezultacie nic nierobienia z tym co naprawde trzeba naprawic.
Skad sie bierze ten problem w nas?
No wlasnie, jak juz pisalam poprzednio z tych durnych bajek jakimi nas karmiono;) ale nie tylko, bierze sie z tych wszystkich zakazow/nakazow/poboznych zyczeni i wrecz wymagan jakie nalozyli na nas rodzice/dziadkowie/nauczyciele itd.
Wcale ich nie winie, bo oni chcieli dobrze i chwala im za to. Tyle, ze to ichne dobrze sie juz nie sprawdza, swiat z tego wyrosl a my ciagle jestesmy jak ten kon w zaprzegu gdzie lejce kolejno podpowiadaja "ale masz zrobic tak", "ale co ludzie powiedza", "kobieta jest plomieniem paleniska rodzinnego" i takich pierdol jest w naszych glowach od groma i ciut ciut albo i jeszcze wiecej...
Czas zaczac byc dorosla dziewczynka i wyje... ups, wyrzucic te smieci z glowy.
Ja to zrobilam juz lata temu, a mialam tego cale smietnisko "co na to powie wuj Edzio" a wuj z wujem Edziem pomysalam i od wuja Edzia zaczelam.
Siadlam sobie wygodnie ulozylam wlasna glowe na kolanach przed soba i zaczelam przebierac w tych smieciach, wyrzucajac kolejno to co nie bylo mi do niczego potrzebne, zostawiajac to co uznalam za wartosciowe.
Na koniec takiej roboty mialam 3/4 wolnych polek w glowie wiec powoli zaczelam je zapelniac moimi wlasnymi wartosciami.
I teraz jest jak jest.
Czy jest idealnie?
Nie, bo bra buk jak jest idelanie to juz trzeba umierac, bo to znak, ze spelnilo sie swoja ziemska role.
Jest dobrze i to mi wystarcza.
Nie jest to latwy ani szybki proces, ale naprawde polecam serdecznie. W razie czego sluze radami i kopniakami:****
Jakbyś pisała o mnie.
OdpowiedzUsuńPrzeżywam dokładnie to samo.
mężowie zawsze potrafią najbardziej wkurzyć po pierwsze dlatego że mieszkamy z nimi pod jednym dachem (trudno powiedzieć idź sobie trochę pomieszkaj gdzieś indziej bo jestem na Ciebie zła) a po drugie dlatego, że najbardziej wnerwiają Ci co nas kochają a my ich bo najlepiej się znamy i swoje słabe punkty.
OdpowiedzUsuńOdnośnie bycia w domu z dzieckiem rzecz jasna się nie wypowiem bo mnie to nie dotyczy. Mogę jedynie powiedzieć, że znając różne ludzkie koleje losu nie wyobrażam sobie nie posaidać w żadnym momencie życia własnych pieniędzy i być od kogoś zależna. To jest bardzo obciążające dla psychiki bo człowiek zawsze źle się z tym czuje (tak myślę bo nie wiem) jak nie jest całkiem niezależny. Wiem, że niektórzy faceci nie mają z tym problemu i nie wypominają, że to ich pieniądze i oni zarabiają ale tak naprawdę jakby się teraz coś stało i musiałabyś odejść to z czego byś żyła ?? to jest właśnie straszna sprawa. Ja sobie tego nie wyobrażam. Nie mając dzieci i nie mogąc żyć z alimentów pewnie nie odeszłabym od pierwszego męża bo zwyczajnie umarłabym z głodu.
Poza tym ja się wywodzę z biedy a to zawsze pozostawia piętno. Mam potrzebę posiadania różnych rzeczy tylko dla siebie i muszę mieć możliwość z każdej chwili z tego skorzystać.
Jest obciążające dla psychiki i nie każda kobieta potrafi sobie z tym poradzić. Nie każdy się z tym źle czuje bo są na świecie pojawi którym się wszystko należy (moja teściowa i moja matka - kobiety, żony, matki potwory i roszczeniowe darmozjady).
Usuń*pijawki miało być
UsuńPolly, wyglada na to, ze jak cien zaczynam Ci deptac po pietach, wiec jesli to Ci przeszkadza, bardzo prosze mozesz mi powiedziec, zebym sie przesadzila o trzy drzewka dalej i nie powiem z bolem, ale to zrobie, bo ja jestem prosta baba dzialajaca na zasadzie prostych przekazow.
UsuńA narazie pozwole sobie wypowiedziec sie w poruszonym przez Ciebie temacie, bo jest mi bliski.
Owszem mezowie (zony tez) wkurzaja bo sa zawsze na miejscu i od pewnego czasu przemawia do mnie poligamia wlasnie z tego powodu. To bylby cudowny komfort psychiczny powiedziec mezowi "idz teraz do Jadzki i jej zawracaj dupe" albo zadzwonic do Helci i powiedziec "wiesz, wez go sobie na kilka dni bo ja juz nie moge oddychac".
No ale jest jak jest, Wspanialy twierdzi, ze ja jedna i tak wystarczam za siedem innych zon, wiec on sie na to nie pisze:)))
Co do zaleznosci finansowej.
Cale zycie bylam niezalezna, w kazdym kolejnym malzenstwie pracowalam i moglam w kazdej chwili odejsc, tak tez robilam. Wcale nie dlatego zeby im pokazac, ze moge, ale jak juz nie bylo szansy na naprawienie to zabieralam mlotek, moja osobista wiertarke i szlam wiercic gdzies indziej.
Poznalam Wspanialego, postanowilismy sie pobrac i od razu pierwszym warunkiem jaki postawilam byly osobne pieniadze. Na co moj Wspanialy tak wytrzeszczyl oczy, ze mu wyskoczyly przed okulary i wyjakal "TY chcesz osobne pieniadze, przeciez ja zarabiam cztery razy tyle co ty" No to wyjasnilam, ze owszem adekwatnie do zarobkow zostanie obciazony czterokrotnie wiekszymi rachunkami do placenia a pieniadze ciagle chce miec osobne.
I tak bylo przez lata, dopoki nie zachorowalam i nie musialam zlikwidowac mojej dzialalnosci zawodowej.
Ciagle mam moje oszczednosci z tamtych lat i one sa MOJE :))) to co zarabia Wspanialy jest NASZE:))))
Fajnie? prawda?
Co dziwniejsze on wiedzial, ze dla mnie to trauma byc "na utrzymaniu" wobec powyzszego tak wykombinowal, ze jego czek przychodzi na MOJE konto bankowe i z tego przelewamy na JEGO konto taka sume ktora jest nam potrzebna do oplat i zycia.
Tym podstepnym sposobem oddal mi niejako kontrole nad finansami, co jest bzdura, bo i tak kazda powazniejsza decyzja jest wspolnie omawiana i uzgadniana. Nigdy, przenigdy nie slyszalam jednego slowa, ze to on zarabia a ja wydaje.
Jestem ciagle w wieku przed emerytalnym czyli praktycznie powinnam pracowac. Ale uznalismy, ze otworzenie znow wlasnej dzialalnosci na kilka lat jest niemozliwe i zbyt kosztowne, a pojscie do pracy "dla kogos" jest ponad moja wytrzymalosc psychiczna.
I tak zostalo.
Wszystko jest do zalatwienia z odpowiednim partnerem, no wlasnie "odpowiedni partner" to w tym przypadku slowa kluczowe.
*Stardust ależ możesz siadać na moim drzewie w ogóle mi to nie przeszkadza :)
UsuńWidzę zresztą, że podobnie myślisz jak ja w wielu kwestiach. U mnie zresztą funkcjonuje dosyć podobny model. Rachunki i jadło płacone są ze wspólnej puli ale wspólnoty raczej innej nie mamy. Mamy własne dochody bo każde z nas decyduje ile chce pracować żeby mieć własne pieniądze. Ja potrzebuję mieć więcej dla mojego komfortu więc prace mam dwie nikt mi nie każe ja sama chcę. Mąż ma swoją pracę i mógłby jeszcze dorabiać bo ma możliwości ale mu się nie chce więc jego sprawa. Mamy rzeczy własne i tylko własne i mamy wspólne ale jak u Ciebie wspólne wrzucane są do wora z prywatnych :) wygodne to i dla psychiki i dla ogólnej zdrowotności. Nie zniosłabym gdyby miał mi ktoś truć dupę o nowe buty, kieckę albo kolczyki. Kupuję kiedy, co i ile chcę i mam spokój. A wiem, że koleżanki wysłuchują komentarzy. No i po co ?
*karina.n tak wiem, że są też kobiety pijawki ale nigdy takich nie rozumiałam. Nie potrafiłabym być zdana na łaskę lub niełaskę kogokolwiek. Podziwiam więc taką z jednej strony odwagę a z innej głupotę i bezczelność. Żaden facet czy mąż czy nie mąż nigdy nie jest dany na zawsze. Tego nie można wiedzieć. Zdarza się, że tym najlepszym i najwierniejszym odwala i zostajesz z niczym. Albo musisz się męczyć z jakimś chamem bo nie masz szansy odejść. Sami wybieramy swój los. Jedni chcą być niezależni a inni chcą być Paniami Dyrektorowymi ... ja nigdy nie miałam aspiracji żeby być czyjąś dekoracją lub dodatkiem do garnituru.
Czasami przez mojego męża tako chamstwo przemawia, a innym razem okazuje mi taką dumę że mnie i podziw, że już sama nie wiem co myśleć w co wierzyć. Mam mętlik w głowie. Czasami myślę o odejściu, ale paraliżuje mnie strach. Nie wiem czego się mogę po nim spodziewać - jest jak chorągiewka na wietrze. I tak czekam z nadzieją na lepsze jutro.
UsuńPostanowiłam jednak pomyśleć o sobie, bo podobnie jak Buka całkowicie o sobie zapomniałam, zabrakło mi czasu na siebie - mam dziecko niepełnosprawne i ono pochłonęło mnie całkowicie. Tylko do cholerny jasnej - dziecko jest wspólne, więc jak chcę robić studia podyplomowe, to je zrobię i albo mi mąż pomoże i przy dzieciach zostanie, albo już sama nie wiem - będę je ze sobą na uczelnie dała lub zainwestuję w niańkę. Choć jak mu powiedziałam że chce robić podyplomówkę to skomentował że śmiechem "po co?". Jak on mnie wkurza czasami to szlag mnie jasny trafia.
Karina, zupelnie sie nie znamy, wiec z gory przepraszam, ze sie wciskam z radami o ktore wyraznie nie prosisz.
UsuńAle to co piszesz przypomina mi jako zywo sytuacje z mojego pierwszego malzenstwa.
Ten metlik w glowie, ten brak konkretow i ciagle rozdwojenie, bo przeciez ciagle kocham i nie jest tak zle, inne maja gorzej, a jednoczesnie przychodzi taki dzien taki moment, ze czuje sie zdominowana, stlamszona.. itp.
Moze przesadzam i moze te slowa nie sa adekwatne od tego co czujesz, w koncu kazda z nas jest inna, ale chce napisac, ze znam ten stan rozdwojenia, niewiadomej co przyniesie jutro i ta wieczna hustawke miedzy dobrze-zle.
Nie moglam w tym stanie ogarnac calosci, po prostu tak sie nie da, bo kazdy dzien a czasem godzina przynosily cos nowego, cos drastycznie innego i znow czulam, ze zaczynam cala analize od poczatku.
Wreszcie wpadlam na pomysl.
Nie smiej sie to bylo ponad 40 lat temu w czasach kalendarzykow kieszonkowych:)) a nie IPhonow, wiec postanowilam poswiecic dwa miesiace na codzienna analize nie calosci ale konkretnie jednego, dzisiejszego dnia.
Codziennie wieczorem zasiadalam w lazience, bo tylko tam moglam miec spokoj i myslalam o tym co sie wydarzylo DZIS i na podstawie tylko tego dnia zaznaczalam sobie w tym kalendarzyku moja decyzje, odejsc czy zostac.
Nigdy nie wracalam do poprzedniego dnia, nigdy nie pozwalalam sobie myslec o tych momentach z przeszlosci kiedy bylo pieknie, bo przeciez bylo inaczej nie bylibysmy malzenstwem.
Liczylo sie tylko DZIS.
I tak codziennie bez zagladania w znaczek z poprzedniego dnia czy tez tygodnia, analizowalam i zaznaczalam Tak lub Nie.
Po dwoch miesiacach siadlam znow w lazience i podliczylam wszystkie Tak i wszystkie Nie.
Tych drugich byla przewaga i tym sposobem mialam moja decyzje...
W sumie prosty, matematyczny sposob ale juz zrozumialam, ze skoro tych Nie jest wiecej to one beda tylko rosly w miare uplywu czasu.
Juz nie wierzylam ze on sie zmieni, bo ludzie sie zmieniaja tylko wtedy gdy sami tego chca a nie dlatego, ze my od nich tego oczekujemy.
Nie chcialam, zeby moje dziecko dorastalo w takiej atmosferze, odeszlam kiedy Junior mial 4 miesiace, a ja tylko 22 lata.
I to byla jedna z najlepszych decyzji mojego zycia.
Bron Boze nie namawiam, jestem od tego bardzo daleka, ale tylko pisze jak ja do tego doszlam.
Zycze wszystkiego co DLA CIEBIE bedzie najlepsze.
ja niestety chamstwa u osób które kocham i które deklarują, że mnie kochają nie toleruję. Co innego nerwy kiedy człowiek się w małżeństwie wścieka i kłóci albo czasem na chwilę obrazi (choć to dziecinna postawa). Można się kłócić bo to do czegoś prowadzi. Daje informacje, że coś nam nie pasuje, coś przeszkadza i można o tym podyskutować i spróbować zmienić. Ale chamstwo jest niedopuszczalne. To jest oznaka słabości, złego wychowania i gównianego charakteru. To znaczy, że ktoś ma tak małą wiarę w siebie, że musi drugą osobę zniszczyć psychicznie żeby coś ugrać albo sobie pochlebić. Nawet kłócić się trzeba kulturalnie. W każdym momencie i sytuacji trzeba siebie szanować i mieć do siebie szacunek a jak się pozwalamy traktować jak śmieci to jest ogromny błąd.
UsuńNie wiem jak to jest u Ciebie nie wiem co oznacza "przez mojego męża tako chamstwo przemawia" więc nie odnoszę się. Ale ja już zmarnowałam kiedyś dłuższą chwilę na takiego właśnie chama i nie było warto.
Polly, dziekuje.
UsuńMoim zdaniem to wszystko sprowadza sie do akceptacji, Twoj maz akceptuje Twoje potrzeby a Ty akceptujesz jego i na tym wlasnie polega milosc. Milosc to nic wiecej tylko wzajemna akceptacja. Jesli jej nie ma, lub jest niepelna i liczymy, ze to cos czego nie akceptujemy sie zmieni "po slubie, po dziecku, po.... licho wie czym" to z gory stawiamy sie na przegranej pozycji.
Takie jest moje zdanie.
Mialam kiedys ciotke, ktora miala dwie corki w moim wieku i ta wlasnie ciotka zablysnela zyciowa madroscia kiedy my nastolatki zaczynalysmy nasze pierwsze milosne westchnienia ciotka powiedziala "pamietajcie, ze to co was zachwyca w chlopaku bedzie denerwowac w mezu i odwrotnie to co dzis was deneruje bedzie kiedys pozytywna cecha meza".
Szczeka mi opadla, bo nie moglam zakumac co tez cioteczka ma na mysli. Dwa nieudane malzenstwa spowodowaly, ze zrozumialam.
Ale tez te dwa razy wychodzilam za maz za takich co to kazda kobieta mi ich zazdroscila:))) i oni niestety o tym wiedzieli...
Moj obecny maz to typ, za ktorym bym sie nigdy w zyciu nawet nie obejrzala ale to jedyny czlowiek ktory jest wart milosci i oddania.
*Stardust - dziękuję że to napisałaś i nie mam pretensji że się wtrącasz, wręcz przeciwnie.
UsuńJuż dawno powinnam była założyć taki kalendarzyk, ale chyba boję soę wyniku końcowego.
Ja ciągle mam nadzieję... Pewnie to głupie i bez sensu, ale nie potrafię inaczej.
Chodzę do psychologa na terapię. Mam nadzieję że kiedyś zaczniemy wspólną terapię bo ja się bardzo staram żeby było dobrze.
Tak mi brakuje tego faceta sprzed lat - czasami go nie poznaję. Jestem bardzo wrażliwą, emocjonalna, empatyczna i romantyczną osobą, dlatego często cierpię.
Chcę mieć pewność że zrobiłam wszystko aby ten związek ratować bo nie wierzę że to może się tak skończyć - bardzo o naszą miłość walczyliśmy (zerwała kontakt z rodziną). W og{le życie mnie bardzo poturbowało, ale jest On. I czasami jak chamstwo przez niego przemawia to mam wrażenie że to mi się śni, bo to przecież nie on.
Ciągle walczę i mam nadzieję. Mam 30 lat.
Stardust bo nie szata zdobi człowieka tylko wnętrze. Ale do tego trzeba dojrzeć.
UsuńKarina czytałam troszkę Twojego bloga. Nie wiem nawet jak mam to wszystko skomentować. Właściwie cobym nienapisała będzie źle. Jesteś młoda. Wałcz o siebie. Przede wszystkim o siebie, ale i o dzieci.
Karino, nadzieja to piekna cecha tylko jak wszystko ma swoje granice.
UsuńNie wiem na czym polega to chamstwo, wiec staram sie byc ostrozna, bo latwo urazic/obrazic a odkrecic trudniej.
Jesli to chamstwo w doborze slow, ktore Cie rania i obrazaja to niestety nie jest dobrze.
Widzisz ludzie, ktorzy sie kochaja i ktorym zalezy nie rania slowami tylko dlatego, ze maja konflikt pogladow.
Kochajacy sie ludzie tak dobieraja slowa zeby nie musieli za nie przepraszac jak sie pogodza. Slowa to takie stworzonka, ktorych nie widac ale maja ogromna moc i potrafia zbudowac mur.
Moj drugi maz mial na poczatku taki zwyczaj, ze jak tylko byla jakas sprzeczka to natychmiast rzucal miesem. Nie konkretnie we mnie, bo np. nigdy nie powiedzial "kurwo" tylko zawsze "kurwa" czyli to slowo bylo skierowane w powietrze, ale mnie i tak bolalo. Bolalo, ze ktos kto niby kocha nie potrafi inaczej dobrac slow. Wiec jak on krzyczal to ja mowilam cicho "kochanie..." co jego jeszcze bardziej doprowadzalo do szalu i kiedys powiedzial "teraz nie ma zadne kochanie" na co ja powiedzialam spokojnie "oczywiscie moge ci powiedziec skurwysynu ale wtedy juz nigdy nie bede mogla powiedziec kochanie, wiec sie zdecyduj to twoj wybor".
I w tym momencie go zatkalo a ja wyjasnilam, ze ja ZAWSZE nawet jak sie klocimy pamietam o tym, ze go kocham i tego samego oczekuje od niego.
Przyznal mi racje i od tamej pory juz nie rzucal miesem w przesrzen, ale byly inne powody i tak czy inaczej malzenstwo zakonczylo sie rozwodem.
Z tym, ze moim osobistym sukcesem byl fakt, ze rozwod byl bardzo kulturalny i nawet uczcilismy go podroza rozwodowa.
Bo dlaczego nie, skoro jezdzi sie w podroz poslubna to i porozwodowa ma racje bytu:))
Przy tym wszystkim to ja jestem osoba, ktora lubi rzucac miesem, ot tak w czasie kiedy cos opowiadam/opisuje na blogu to moje opowiesci sa zawsze ukwiecone;)))
Mojemu mezowi moge w kadej chwili powiedziec "fuck you" i oboje sie smiejemy ale nigdy przenigdy nie powiedzilabym tego jak mamy jakas sporna sytuacje.
I to jest ta roznica.
Pisze o tym, bo mysle, ze moze warto zebys przemyslala/przeanalizowala na czym polega to chamstwo bo tylko Ty o tym wiesz i nikomu nic do tego.
Star, moim zdaniem słowa ranią tak samo jak bicie. Choć nigdy bita nie byłam, ale odniosę to do dzieci. Pamietam jako dziecko nigdy nie dostałam od rodziców przysłowiowego klapsa natomiast gadania było dużo. I czasem czułam się okropnie. Nigdy nie byłam tak dobra jak starsza koleżanka, tak ładna jak młodsza koleżanka... często czułam się jak głupek. A może jakbym dostała w dupę to nie czułabym się tak? Ciężko powiedzieć. Może te klapsy bym zapomniała? Słów nie umiem. Teraz staram się ogromnie nie wypowiadać oceniających słów w stosunku do mojej córki. Bo wiem jak bardzo zapada w pamięć powiedzenie niby żartem „masz grubą dupę” niż 10 razy powiedziane kocham cię. Teraz potrafię się śmiać z siebie. Nawet najlepsze żarty wychodzą mi na mój temat, ale będąc dzieckiem nie potrafiłam tego... temat rzeka na kolejna notkę. Dobiegłam od tematu. Jednym słowem nomenomen słowa ranią mocno. :(
UsuńWłaśnie mówimy sobie przykre słowa i też rzucamy mięsem. Ja bardzo cierpię a po nim to spływa. Ja długo próbowałam jak Ty, bez brzydkich słów, wyzwisk, ale w końcu zaczęłam opłacać mu tym samym - myślałam że jak go zaboli to przestanie tak do mnie. To zabrnęło za daleko i nie wiem jak to odkręcić. Uzmysłowiłam sobie, że on wychował się w bardzo złych wzorach (matka nigdy nie przebierała w słowach, wszystkich wzywała bez konsekwencji, bez przepraszam, tylko rozkazywała, dyrygowała i miała wymagania nie dając nic od siebie).
UsuńNiby jest między nami lepiej. Zapoczątkowałam na nowo "proszę, dziękuję, przepraszam", ale jemu przepraszam nie przejdzie przez gardło, a mnie tak uwierają niektóre jego teksty, które ciągle tkwią w mojej głowie i boli mnie to że wie że mi tym wiele cierpienia sprawił, to nie przeprosił. A przecież mnie zna - lepiej niż ktokolwiek inny. Wie jaka jestem, wie gdzie mnie zaboli.
I mimo że jest między nami dużo lepiej niż 2 lata temu to ja ciągle pamiętam i chyba nie potrafię wybaczyć.
Tak slowa rania dokladnie tak sammo jak wymierzone ciosy. Problem z tym, ze cialo po zbiciu goi sie szybciej, dusza wymaga wiecej czasu a najczesciej nawet zagojona rana potrafi sie niespodziewanie otworzyc w zupelnie nieprzewidywalnym momencie.
UsuńJestem z tych co gadaja, duzo gadaja:))) o matko, czy jest ktos kto tego jeszcze nie zauwazyl i musze pisac:)))
Moj Junior twierdzi, ze zazdroscil kolegom, ktorzy za przewinienia dostawali lanie bo to szybko i po bolu, a on musial wysiadywac godziny wysluchujac moich kazan:)))
Mam jeszcze jedna zasade zyciowa, ktora moze sie komus przydac. Jesli juz jakis temat "przegadam" co w zaleznosci od ciezaru przewinienia moze trwac i tydzien :P to nigdy, przenigdy do niego nie wracam. Melduje, ze uwazam za zakonczone, wybaczone i nigdy do tego nie wroce i chocby winowajca popelnil podobny lub ten sam grzech to nie wracam do poprzedniego tylko rozpatruje obecny.
Problem w tym, ze jesli jeszcze rozpatruje i gadam to znaczy, ze mi ciagle zalezy. Jak ktos uwaza, ze ma zawsze otwarte konto na popelnianie tych samych grzechow to sie mocno myli.
Bo po kilku razach ja juz nie gadam, nie rozpatruje, nie robie zadnych wykladow, ja sie juz pakuje i zwiazek uznaje za zakonczony.
A wiec to prawda co dziewczyny pisaly wczesniej, ze jak sie ludzie kloca to znaczy, ze im zalezy.
ulalala ale się rozwinęła dyskusja. Dobra tylko podsumuję. Rzucanie mięsem kwalifikuje się do przemocy psychicznej i jest karalne. Błędnie oburzamy się tylko na fizyczne lanie a powinnyśmy na wyzwiska tak samo reagować.
UsuńPaniBuko, pozwolisz że zapytam: myślałaś o własnej działalności? Nie wiem ile masz lat ani jakie wykształcenie oraz pracy w jakim charakterze szukasz, W jakim wieku dziecko. Czy mogłabyś mi pojaśnić - zaglądam tu dopiero od kilku dni.
OdpowiedzUsuńJednak na pewno powinnaś zacząć od terapii.
Tylko terapeutę trzeba dobrze wybrać.
Usuńhttps://youtu.be/-gl-kaGumng
Karina póki co terapia jest dla mnie ten blog ;))))
UsuńDarku, masz racje nie wiadomo kto bardziej terapii potrzebuje. Przypomniała mi się scena z filmu „poranek kojota” nie wiem czy uda mi się wkleić link.
Usuńhttps://youtu.be/NabrHFonyXs
UsuńDla mnie mój blog jest terapią, ale w pewnym momencie to jednak było za mało.
UsuńAha.
OdpowiedzUsuńTutaj też nie wiem, co napisać.
Czasem też sobie myślę, że byłoby dobrze mieć kogoś, komu można się wygadać. Ale później przychodzi otrzeźwienie, że ja właściwie nigdy tego nie umiałem (może we wczesnym dzieciństwie? zanim do szkoły zacząłem chodzić). Więc bym się najpierw musiał nauczyć, a nie wiem do końca, czy naprawdę tego chce. Tzn wiem, że raczej nie chcę. Uczyć się.
:D
(a teraz idę zająć się obiadem)
Z reguły też jestem lepszym słuchaczem, ale czasem i ja musze bo inaczej się uduszę! Ja dziś nie gotowałam, obiad na mieście ;)
UsuńDziewczyny! Pozwólcie że napisze jak to u mnie wyglada.
OdpowiedzUsuńJestem późnomatką. Urodziłam mając 34 lata. Pracuje od 18 roku życia . Do macierzyństwa dorastałam dosyć długo i przygotowywałam się do niego. Także finansowo. Był czas ze zarabiałam naprawdę nieźle. Idąc na macierzyński miałam całkiem ładne oszczędności.
Z mężem nigdy nie miałam wspólnego konta. Nawet teraz kiedy nie pracuje konta mamy osobne. Wyglada to tak, że co miesiąc przelewa mi jakaś cześć. Po to właśnie, że wie że jest to dla mnie problemem. Nie umiem prosić o kasę na przysłowiowe waciki czy tez fryzjera. Mam swoją pule i moja sprawa co z nią robię. Kolejna pula przelew na rachunki, które tez ja opłacam. Kolejna kupka to wydatki na tzw. Życie - wypłata z bankomatu określonej kwoty. Nikt mnie nie wylicza, nie rozlicza, nie kontroluje. Mam oszczędności ( trochę to nie fair bo nadal mam te z czasu kiedy pracowałam) nie jest tego dużo. Ale daje jako takie bezpieczeństwo. Gdyby mu odbiło/ zakochał się czy tez coś innego nie zostanę z ręka w nocniku.
W międzyczasie starałam się co jakiś czas robic coś na zlecenie żeby mieć kontakt z zawodem i pare dodatkowych groszy.
Jestem wykształcona, doszukałam się. Mam około 15 lat pracy. Pomimo siedzenia blisko 7 lat z dzieckiem. Nie chwale się, nie żale tak jest. Można bybpowiedziec układ idealny. Nie pracuje, leze i pachnę i wydaje kasę której mi nikt nie wylicza. Ale MNIE to uwiera. Źle się z tym czuje. Bo mimo wszystko nie czuje się pełnoprawnym partnerem. Choć uważam że praca w domu jest cięższa niż na etacie to nikt za nią nie płaci. ;)))idzie trochę z przymrużeniem oka, ale mam nadzieje rozumiecie co chce napisać. To nie tylko sielanka. Nie raz wolałabym wyjść z domu i choć przez chwile zmienić otoczenie.
Z jednej strony cieszę się bardzo i jestem mężowi wdzięczna za możliwość bycia z dzieckiem od pierwszej chwili. To cudowny ( choć też nie lekki)czas. Młoda od września rusza do szkoły. A ja mogę ruszyć do pracy. Mam nadzieje że mi się to uda. O własnej działalności nie myślałam. Może to jest jakaś myśl? Ale etat jednak jest bezpieczniejszy... póki co szukam czegokolwiek, choć to tez jest przedmiotem naszych kłótni. Bo wg męża nie mam szukać czegokolwiek tylko czegoś super! Ja jestem realistka i wiem ze nikt mi super oferty po przerwie nie złoży, on uważa że nie po to się uczyłam itd itp żeby robic cokolwiek... a musu nie mam. A ja czuje że mam. ;)))
Wybaczcie te błędy. Pisze z telefonu i słownik pisze za mnie. Zamiast doszkalam się to doszukalam i takie różne kwiatki :)
UsuńW sumie tak jak sie domyslalam z Twoich poprzednich wypowiedzi nie dzieje sie nic czym mozna by obwinic meza, natomiast dzieje sie cos w Twoim indywidualnym odbiorem sytuacji ogolnie, bo to nie dotyczy tylko malzenstwa. Malzenstwo jest jedym kawalkiem w ukladance, ktora chwilowo zupelnie nie pasuje do calosci. Ale cos mi mowi, ze tu powinnas naprawde spojrzec gleboko w siebie i znalezc przyczyne w SOBIE dlaczego te puzzle nie pasuja.
UsuńZ tego co opisalas to malzenstwo jest tym kawalkiem, ktory natychmiast sam wskoczy na swoje miejsce jak ulozysz poprzednie. A poprzednie mozesz ulozyc tylko TY nikt inny. Nie wiem czy terapeuta tu wiele pomoze, bo owszem on moze naprowadzic na sciezke/trop ale to mu sie uda tylko wtedy gdy TY bedziesz gotowa absolutnie sie otworzyc/obnazyc. Bez tego zaden terapeuta nie da rady. A nawet jak wskaze te malutka na poczatek sciezke, ktora zaczniesz podazac to i tak TY musisz ta sciezka kroczyc usuwajac kolejne przeszkody, wyrywajac chwasty, zeby ona zamienila sie w szersza droge a potem na koniec jeszcze polozysz asfalt i dopiero wtedy bedzie to autostrada zycia.
Nie chce negowac ani sugerowac, ze terapia nie dziala, bo dziala ale robota, ta czarna brudna robota i tak nalezy do nas a nie terapeuty.
Mozna chodzic na terapie latami i stac w tym samym miejscu - pracowalam z taka kobieta.
Och jak ona kochala swoja terapeutke, a podejrzewam, ze terapeutka jeszcze bardziej kochala ja, w koncu za 300 dolcow tygodniowo to ja tez moge kochac:)))
Ja właśnie się jeszcze całkiem nie otworzyłam na terapii - to nie takie proste. Już pół roku chodzę, na pewno jest lżej jak się wygadam, ale psycholog za mnie życia nie przeżyje.
UsuńNie wiem czy terapia by mi pomogła. Nie wiem czy umiałabym się otworzyć tak twarzą w twarz przed obca osobą. Może to jest pomysł na biznes? 300 stówki za godzinę? A chętnych co niemiara ;))))
UsuńA już całkiem serio to tak jak Karina piszesz nikt za nas życia nie przeżyje. I albo coś z tym zrobimy, albo niewiadomo jak to się może skończyć :(
Rozumiem.
UsuńSytuacja wygląda dobrze, ale to nie znaczy że Tobie z tym dobrze :)
Mam podobnie w odczuciach.
Mężowi wytłumacz że do tego "super" też dojdziesz ;)
Przecież on zrozumie - tak myślę.
Mi mąż jakby podciągnąć skrzydła... Ehhh
*podcina.... Wrrr z tym telefonem, sorry.
UsuńKurde no... Ile znowu czytania (komentarzy) :D
OdpowiedzUsuńChwilowo nie mam czasu, więc napiszę tylko do Twojego wpisu.
Ja osobiście nie odniosłam wrażenia, żeby to właśnie mąż był przyczyną Twojego samopoczucia. Owszem, może teraz, kiedy czujesz się tak, jak się czujesz, to potrzebowałabyś ciut więcej Jego uwagi, takiego "pogłaskania", ale główny problem leży chyba gdzie indziej. Wiesz, po urodzeniu Elizy też zdecydowaliśmy, że ja zostanę w domu, a Marcin będzie pracował. Po pierwsze- ja potrzebowałam być z Nią, a nie myśleć czy już powinnam wracać do pracy, po drugie- my mieliśmy z Nią sporo zdrowotnych przejść, zatem żaden żłobek nie wchodził w grę. No ale... Czas mijał, Elizy zdrowie się unormowało, poszła do przedszkola, a ja nadal byłam w domu. To było wygodne- dla Marcina, który robił karierę i nie musiał się martwić, czy trzeba wziąć zwolnienie na dziecko, jak chore, czy nie. Do tego, na równi rozwijał się jako sędzia siatkówki (sędziuje już chyba ze 20lat, ma klasę państwową). Eliza nie musiała być w przedszkolu skoro świt, nie musiała siedzieć w nim do późna. Ja sobie zawsze w domu jakieś zajęcie znalazłam, bo to obiadek, to zupka... Nie, nie- nie latałam ze ścierą i nasz dom na pewno wtedy nie lśnił. I powiem Ci, że też miałam wtedy gorsze i lepsze momenty. Czas mijał, Marcin pracował, rozwijał się, Eliza rosła i ja gdzieś tam czułam, że coś mnie uwiera, że coś jest nie tak. Teraz po latach wiem, że w moim konkretnym przypadku bardzo potrzebna mi była praca, konkretne zajęcie, gdzie będę się realizować. Nie wiem, oczywiście, czy to jest lekarstwo dla każdego- pewnie nie. Pracuję prawie dwa lata (dopiero), w międzyczasie pracowałam ale na umowę zlecenie, potem zdecydowaliśmy się na drugie dziecko...
W każdym razie- dlatego w poprzednim poście proponowałam Ci bardzo szczerą rozmowę z samą sobą. Żebyś miała odwagę sama przed sobą wyznać, co konkretnie Cię uwiera, gdzie, w którym miejscu. Może potrzebujesz pracy, może czegoś innego- np. zrobić coś dla siebie- nie wiem? nauka języka, kurs prawa jazdy?
Co do męża, to już nie widziałam sensu tam kontynuować, ale wszystkie tu jesteśmy dorosłe, żadna z nas nie wierzy już pewnie w bajki o kopciuszku i księciu. Jak napisała Star- ich też pewnie dopadła z czasem proza życia. I ta proza życia nie jest zła. Jest naturalna i normalna. Dla mnie ważne jest to, żeby w tym codziennym życiu się rozumieć i dogadywać, a nie robić sobie pod górę. Myślę, że po iluś tam latach znamy się już tyle, że to drugie powinno wiedzieć, kiedy potrzebujemy, żeby nas za uszy pociągnąć do góry, a nie dobijać jeszcze.
No nic Pani Buko! Trzymaj się.
Co do depresji, to zgadzam się, że to ten typ schorzenia, gdzie ma się do niej skłonności. Brałam tabletki przez ponad pół roku, ale albo miałam źle dobrane, albo jednocześnie potrzebowałam terapii (a tej mi nikt wtedy nie zaproponował), ale kiedy przestawałam je brać, wszystko wracało. Musiałam wziąć się za siebie, ja- sama. Nie jest to łatwe, ale można. Chociaż wydaje mi się, że to się przy cięższych przypadkach nie sprawdzi. Bo komuś, kto naprawdę ciężko choruje, nie można powiedzieć- weź się w garść, ogarnij się, będzie lepiej... Może więc nie miałam stricte depresji, dziś w sumie to już nie ma znaczenia...
śCISKAM!
Marto, napisałaś dokładnie w punkt to co czuje. Właśnie potrzebuje tej rozmowy sama ze sobą. I pójścia do przodu. Bo teraz czuje się jakbym nawet nie stała w miejscu a cofała się. I nie mam tu na myśli stricte pracy. Jakoś tak ogólnie cofnęłam się.
UsuńLeki brałam dosyć silne. Terapi tez nie miałam. Po lekach byłam obojętna na wszystko a tego nie chce... póki co powalczę sama ze sobą. Zaproszę się pare razy na kawę i może coś wymyślę. Musze ;)))
Dziękuje :***