23 grudnia 2018

Pani Buka życzy...

  
Wesołych, radosnych, rodzinnych, wymarzonych.
Pełnych odpoczynku, uśmiechu od ucha do ucha, karpia bez ości, Mikołaja z workiem pełnym prezentów! Niech to będzie wyjątkowy i magiczny czas. Taki jak najbardziej lubicie. 
  Cudownych Świąt!!!!
 

19 listopada 2018

Pani Buka o kobiecych sprawach...

czyli o diecie i paznokciach ;)))

Dieta leży i kwiczy. Waga stoi w miejscu wiec nie ma tragedii, ale i sukcesów brak. W sensie waga nie spada. Nie mam czasu na gotowanie. Skończyło się przygotowywanie 3 obiadów dziennie, żeby każdy był zadowolony. Skończyło się podtykanie pod nos. Pod swoj nos też zeby nie było. Nie gotuje to i nie podjadam. Ale zdrowo się też nie odżywiam. Rano kanapka w biegu. W ciągu dnia jakiś batonik ( wiem wiem ) wieczorem znów kanapka... bez ładu i składu.

Mało jem a waga nie spada ;))) dlaczego?!  Widać muszę zaakceptować siebie taką jaka jestem ;))

Cześć druga będzie o paznokciach!
Odkryłam manicure japoński! Wiem, wiem żadna nowość, ale ja nie podążam za trendami ;) paznokcie po „hybrydzie” miałam w opłakanym stanie. Trochę pomogły kąpiele w oleju. Trochę pomogło wcieranie wit a+e, ale nadal to nie było to. Poszłam ja sobie do jednej pani manikiurzystki i mówię o swoim problemie a oba mi na to, że przydałby mi się „japoński wynalazek” ;))) i to był strzał w dziesiątkę. Paznokcie piękne, zdrowo błyszczące bez zadziorów. Polecam, gdyby ktoś jeszcze nie znał ;)))

I tak w ciągu 10 minut przerwy powstała mała notka o tzw. niczym ;))))

Dobrego tygodnia!!!

17 listopada 2018

Pani Buka o czasie którego brak

Strasznie się zaniedbałam. Oj strasznie! Blogowe zaległości sięgają kilku miesięcy. Jest tyle rzeczy, które chciałabym opisać, ale ciagle coś mi staje na drodze. Nie wiem czy kiedykolwiek mi się to uda nadrobić. Bo czy jest sens cofać się? Lepiej żyć bieżącą chwilą ;)))

U Was staram się czytać wszystko, ale z komentowaniem słabiutko. Oj słabiutko!

Jestem zmęczona. Zwyczajnie zmęczona. Po pierwszej euforii przyszedł kryzys. Rutyna i zwykła codzienność ;))) rano bieg. Odprowadzam Młodą do szkoły, później gonitwa do pracy. W pracy zapierdziel, że para leci uszami i powrót do domu. W korkach, tłumie takich jak ja... wychodzę o 7 wracam po 19. Coś ogarniam w domu, chwila rozmowy z Młodą i spać. I od nowa... nie użalam się. Mimo wszystko cieszę, że z domu wyszłam, ale zawsze jest coś kosztem czegoś. Teraz zaniedbuje dom. Młoda więcej czasu spędza z babcią niż ze mną. Trochę mnie to uwiera, ale co zrobić? Pocieszam się, że nie  tylko ja tak mam.

W pracy radzę sobie coraz lepiej. Zrozumiałam wreszcie co i jak ;))))) trochę mi to zajęło ale się udało ;))) co nie znaczy, że wpadki mi się jeszcze nie zdarzają. Ale ekipa jest fajna i pomocna. Dobrze mi tam. Oby jak najdłużej.

Młoda ze szkoły zadowolona. Przynosi bardzo dobre oceny. Oby tak dalej ;))))

W tak zwanym międzyczasie odbyliśmy kilka weekendowych wypadów. Jesień w tym roku bardzo łaskawa. Słońce przygrzewało niczym na wiosnę. Żal było tego nie wykorzystać.
Dopadło mnie też ogromne przeziębienie. Myślałam że mózg i oczy mi wyplyną razem z katarem. A z kaszlem wylecą wszystkie wnętrzności. Wzięłam nawet dzień wolny bo nie byłam wstanie funkcjonować. Ale na więcej pozwolić sobie nie mogłam. Na szczęście jakoś się udało ;))))
Młodą za to dopadła jelitówka... oj działo się działo. Na szczęście było minęło.
Mąż się trzyma(ł) jak to mówią złego diabli nie biorą ;))))

A propos diabłów to był hallowin. W tym roku Młoda przebrana czekała na kolegów zbierających cuksy.   Nie miała ochoty chodzić i zbierać. Wolała rozdawać. Nie przeszkadza mi to święto. Wzbudza moją sympatie. Bo co w tym złego? Dla mnie nic. Ale każdy ma swoje zdanie i niech robi w zgodzie ze swoim sumieniem ;)

Był też 1 listopada. Nie lubię tego dnia. Nie lubię tej gonitwy po cmentarzach. O bliskich, którzy są już po drugiej stronie pamietam codziennie. Nie lubię tej pierwszolistopadowej szopki. Pogoda w tym roku była dosyć ciepła i pewnie pokrzyżowała co niektórym szyki ;) nie było futer i nowych kozaczków ;))czyli cmentarnej rewii mody.

Nie lubię listopada. Jakiś taki przygnębiający dla mnie ten miesiąc. Wstaje jest ciemno wracam do domu jest ciemno. Przynajmniej było ciepło. Ale dzisiaj już zrobiło się chłodno, a jutro ma padać śnieg... czyli zima szykuje się na przybycie ;)))

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta! W sklepach pojawiają się świąteczne ozdoby, pewnie niebawem pojawią się Mikołaje... miałam ( jak co roku) plan by wcześniej zająć się prezentami. I jak co roku jeszcze się nie zajęłam. I jak co roku bede biegać z wywieszonym językiem w tłumie takich samych szaleńców. ;))

I to by było na tyle. W telegraficznym skrócie.
Ściskam Serdecznie
Buka

;)))))

30 września 2018

Pani Buka sponsoruje weekend...

właściwie powinnam napisać sponsorowała. Bo weekend chyli się ku końcowi. Dlaczego te dni tak szybko mijają? A weekendy to już w ogóle... ale miało być o sponsorowaniu ;)))

Pani Buka dostała pierwszą wypłatę po wielu, wielu latach!!! Ależ to przyjemne uczucie! I choć nikt nigdy kasy mi nie wyliczał, to jednak zupełnie inaczej jest wydawać tą przez siebie zarobioną ;))))
Także weekend był zakupowy. Kupiłam sobie, buty i torebkę, mnóstwo rzeczy dla Młodej. No nie mogłam się oprzeć. A i tak trzeba było to zrobić bo dziecię me rośnie jak na drożdżach i to co było za duże przed wakacjami teraz wygląda jak z młodszej siostry. Tak wiec szalałyśmy w sklepach i nawet obyło się bez wielkiego tłoku. Później już we trójkę ruszyliśmy na obiad. Ja stawiałam ;))))
Wiem jak głupio to brzmi, ale to była dla mnie duża przyjemność ;)))

Praca dodała mi skrzydeł. Ewidentnie siedzenie w domu zorało mi psychikę. Serio. Miałam za dużo wolnego czasu na rozmyślanie. Byłam ciagle zła i sfrustrowana. I choć w pracy też czasem jest nerwowo, to jednak jest inaczej. Wyszłam do ludzi. Nie mam czasu na gdybanie co by było gdyby... nie mam czasu na wypominanie milionowy raz tego co było sto lat temu. Może źle to napisałam. Nie, nie mam czasu tylko czasu tego mi szkoda. Wychodzę rano, wracam wieczorem. Chce ten czas wykorzystać przyjemnie.

Na dziecko się nie wydzieram o bałagan, bo spędzamy ze sobą tak mało chwil, że szkoda mi ich na gderanie o ciągły porządek. Odpuściłam. I sobie i jej. Nie musi być jak w muzeum. Wystarczy, że nie potykamy się o rzeczy ;))))

Na froncie małżeńskim też lepiej. Rozmawiamy a nie krzyczymy. Próbujemy zrozumieć siebie i swoje odczucia. Nie wałkujemy bolesnych tematów po raz setny. Bo i po co? Ja znam stanowisko jego, on moje. I cóż zmieni ciagle rozdrapywanie ran? Wyjaśniliśmy sobie conieco i mam nadzieję, że najgorsze za nami. Ale żeby nie było! Do sielanki nam daleko ;))) zresztà nigdy nie „spijaliśmy sobie z dziubkow” to i teraz robić tego nie będziemy ;)))) ale jest O.K i niech tak zostanie.

W samej pracy w miarę dobrze. Zespół ( z małymi wyjątkami) fajny. Wesoły i widać, że zgrany. Ale otwarty i nie dający mi odczuć, że ja to ta nowa. Cenię sobie ludzi, którzy mówią prosto z mostu co im pasuje/ nie pasuje, a nie w oczy jedno a za plecami drugie... na szczęście większość taka właśnie jest. Cierpliwi są też. Bardzo ;)))) Tłumaczą i wyjaśniają. A ja nadal się denerwuje, że czegoś nie wiem. Mówią, że potrzeba miesięcy żeby nabrać wprawy i wszystkie niuanse wyłapać, ale ja chce już natychmiast! Wstyd mi ciele prosić o pomoc :( no ale wstyd wstydem i przełamuje go jakoś bo wole pytać niż nabroić i później mieć kłopot z odkręcaniem tego wszystkiego...

Przepraszam,że nie odpisuje pod notkami. Wybaczcie. Wiem, że to bardzo bardzo nie ładnie. Cenie ogromnie każdy znak, że mnie czytacie, ale naprawdę czasu na wszystko mi brak. Wolałam naskrobać kilka słów co u mnie niż odpisywać. Już nawet obiecywać poprawy nie będę, no wstyd łamać ciagle dane słowo :(

Może kiedyś uda mi się zapanować nad wszystkim.

Jesień przyszła i zrobiło się zimno. Wieczory krótkie. Wstaje gdy ciemno, wracam gdy ciemno. Jedyny plus, że w ciągu dnia swieci piękne słońce i deszcz nie pada. Ale zimno! Szczególnie poranki brrr. Rano 3 stopnie w południe prawie 20. Najłatwiej o jakieś choróbsko...
Ale nie smuce i nie wywołuję wilka z lasu ;))))

Spokojnego i udanego tygodnia!!!

16 września 2018

Pani Buka i wrześniowa rewolucja...

Dawno mnie tu nie było. Oj dawno. Nie wiem kiedy znów zawitam. Jak zwykle się tłumacze ;))) ale zaległości mam ogromne. I u Was i u siebie. Kiedyś pewnie nadrobię. Albo i nie ;))))

Muszę przyzwyczaić się do nowych obowiązków. Do nowego życia ;))))
Wychodzę rano. Wracam wieczorem. Z jednej strony nie mam czasu na bycie mamą na cały etat. Prace domowe dziecko odrabia z babcią. Z babcią też je obiad i spędza połowę dnia. To jest minus bo    Chciałabym być przy tym obecna ja. Matka kwoka ;))))) ale jest też plus tej całej sytuacji. Matka wraca wieczorem i szkoda jej czasu na kłótnie, awantury i krzyki o bałagan w pokoju czy tym podobne pierdoły ;))))

Wrzesień miesiącem zmian.
Młoda poszła do szkoły z uśmiechem na ustach. Zadowolona i szczęśliwa. I taka już dorosła! Już nie jest przedszkolakiem tylko pierwszakiem! A wiadomo, że to duża różnica. ;)))) zapał nadal nie minął. Oby tak było dalej. Koleżanki i koledzy fajni. Pani miła. Na razie Młoda zadowolona nie skarży się i wstaje dzielnie. Ja oczywiście robiłam po gaciach ze stresu. No bo jak to moje maleństwo sobie poradzi? Głupia ja! Na szczęście stres mój zupełnie Młodej się nie udzielił. Jajko  mądrzejsze od kury ;))). Pani nauczycielka wydaje sie miła. Rzeczowa i konkretna nie jakieś ciepłe kluchy. Ma opinie wymagającej i surowej. Ale jednocześnie sprawiedliwej. Wiec może nie będzie źle. Mam nadzieje, że z sukcesem „ogarnie” tą gromadkę. Pożyjemy zobaczymy. Wole surową ale rzeczową niż „ciumciurumciu”, z którą uczniowie będą robili co będą chcieli. A znam taki przypadek. Nauczyciel bojący się uczniów... wszystko wyjdzie w praniu.

Moja praca... szłam jak na ścięcie. Jak zwykle panika mnie zjadała, mało zawału nie dostałam. Ale poszłam i przeżyłam pierwszy dzień, a później kolejne... nie jest źle. Ciagle się uczę. A chciałabym już, natychmiast wiedzieć co i jak. Niestety nie da się. Nie czuje się komfortowo ciagle o coś pytając, ale taki przywilej nowicjusza. Póki co cierpliwie mi wszystko tłumaczą. ;))) może wreszcie coś mi w głowie zaskoczy i tych pytań będzie coraz mniej ;))))
Pierwsze dni były ciężkie.  Nie umiałam się przestawić z trybu domowego na pracowy. Powoli jednak wpadam w ten rytm. Wychodzę rano wracam wieczorem. Niestety nie mam blisko wiec tracę trochę czasu na dojazdy. Ale nie marudzę. Cieszę się, że prace mam. Ludzie jak wszędzie. Niektórzy fajnie, niektórzy udają fajnych a za plecami nóż w plecy, a z niektórymi od razu nam nie po drodze. Głównie baby. Różne osobowości i różne temperamenty. Docieramy się. ;))))

W domu uczymy się nowego. Drugiego dnia zabrakło chleba ( mąż nie kupił bo zawsze robiłam to ja, ja nie kupiłam bo wyleciało mi z głowy. Miałam obsuwę w pracy i spieszyłam się do domu), po kilku kolejnych dniach skończył się papier toaletowy...( j.w) ;)))) skończyły się obiadki podsuwane pod nos i pranie - sprzątanie każdego dnia. Dzielimy się obowiązkami, a nawet dostalam „fory” na przyzwyczajenie do nowego ;))))))
Myśle, że to wyjcie do ludzi dużo mi dało. Odżyłam. Wracam późno i nie mam czasu na rozpamiętywanie, wypominanie itp. Cukierkowo też nie jest. Ale jest dużo lepiej niż było. Pogadaliśmy. Popłakalismy (ja) pokrzyczelismy i conieco udało się wyjaśnić. Co będzie dalej? Czas pokarze...

;))))

30 sierpnia 2018

Pani Buka tańczy jak szalona!

                                                                           znalezione w sieci

Wybaczcie, że się nie odzywałam. Ale dzieje się u mnie, oj dzieje! Do dzisiaj nie mogę w to wszystko uwierzyć! MAM PRACĘ! Zaczynam od wtorku! Hip hip hurrraaaaaaaa!!!
Zwariowałam ze szczęścia!

Sama rozmowa była dosyć ciekawa. Merytoryczna, fachowa, chyba taka jak być powinna. Trema mnie zeżarła dosyć mocno, ale nie gadałam od rzeczy. Chyba ;)))) Tak czy inaczej udało się!! 
Okazało się przy okazji, że mój angielski jest na fatalnym poziomie :( wstyd. Jeszcze kilka lat temu mówiłam biegle, ale tak to jest, że "organ nieużywany zanika" i chyba zanikł :( Jednak rozmowa o pracę z wakacyjnymi rozmowami o pogodzie ma niewiele wspólnego. Szkoda mi tego, i wstydu się najadłam, ale jak się okazało biegła znajomość nie jest warunkiem koniecznym do uzyskania pracy. Wystarczy średnia, albo mocno średnia. Cóż jak będzie trzeba to będę jak ten Kali móc, Kali chcieć... 
Muszę zapisać się na kurs. Są też konwersacje w firmie, ale to w późniejszym etapie, jak się sprawdzę. Jak się przyjmę i zabawię dłużej.

I cieszę się i boję się. Czy sobie poradzę? Jak po takiej długiej przerwie się odnajdę? Dam z siebie wszystko, ale czy moje wszystko to nie za mało? Stara a głupia. Najpierw martwiał się czy znajdzie pracę, a jak już znalazła to martwi się czy sobie poradzi... Taki typ. Musi się ciągle martwić. 

Mąż wieść o pracy przyjął sceptycznie... Leciałam do domu jak na skrzydłach. Cieszyłam się ogromnie, i z radości chciałam skakać, a on... zgasił mój zapał totalnie :( Bo płaca za mała ( a czego ja mam oczekiwać po takiej przerwie? Dyrektorskiego stanowiska i pensji adekwatnej?) bo poniżej kwalifikacji itp itd. I niby to z troski o mnie... Przykro mi się zrobiło, ale nie poddam się. Doszłam do wniosku, że jemu wygodniej jak w domu siedzę... A ja mam dosyć. I od czegoś zacząć muszę. Czas pokarze co będzie dalej.

Dziękuję za trzymanie kciuków! Jak widać przydały się. :)))))

Jestem szczęśliwa! 
Mniej mnie tu będzie na pewno, ale postaram się nie zaniedbywać tego miejsca ;))

Wrzesień będzie dla nas ciekawy. Młoda do szkoły, a ja dzień później do pracy... I sama nie wiem czego bardziej się boję ;)))))))))
Musimy jakoś to wszystko zgrać i wpaść w nowy rytm.
Będzie się działo :))))))))))))) 

27 sierpnia 2018

Pani Buka ma postanowienie...

Dostałam na maila i obśmiałam się. Jakie to prawdziwie bolesne :))))))

Nie miałam jeszcze odwagi stanąć na wadze po urlopie.
Nawet nie chcę myśleć ile kg mi przybyło. Pożarłam tonę lodów, gofrów i tym podobnych wakacyjnych smakołyków... Ale chyba tragedii nie ma, bo zmieściłam się w "wyjściowe" spodnie. ;))))
O 13:30 proszę kciuki ściskać. Mocno!!!

23 sierpnia 2018

Pani Buka odkurza...

Zbieram kurz ;) Choć sprzątać nie lubię ;)))

Dawno mnie tu nie było, oj dawno. Sama nie wiem kiedy te wakacje minęły? Zleciały jak z bicza strzelił. Choć lenimy się jeszcze. W niedziele wracamy do domu. Koniec wojaży. Były to moje najdłuższe wyjazdowe wakacje w życiu... Praktycznie dwa miesiące nad morzem... W tym roku pogodę mamy cudowną. Nie trzeba lecieć za słońcem bo słońca dużo u nas. I nawet nasz zwykle zimny Bałtyk w tym roku rozpieszcza swoją temperaturą ;))))) Przez jakiś czas nawet stopy zamoczyć nie było można z powodu sinic czy też innego dziadostwa, ale wtedy moczyłyśmy się w basenie. Lenimy się i dużo czytamy. Muszę zaktualizować moją listę, ale trochę przez te wakacje książek przybyło.

Wypoczęłyśmy. Spędziłyśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Przegadałyśmy to i owo :))) Fajna ta moja córka. Po mamusi jak nic :)))) Ale dała mi też w kość oj dała. Charakterek ma i mam nadzieję, w szkole nie da sobie w kaszę dmuchać. Właściwie za tydzień szkoła... Brzuch mnie boli jak o tym pomyślę... Przeżyjemy bo co innego nam pozostaje? Ale stracha mam.

Dzieje się u mnie dużo. Właściwie to nie wiem od czego zacząć. Co napisać co pominąć. Co istotne co mniej. Wena mnie opuściła i pisać mi się zupełnie nie chciało. Może się zachce.

W niedziele wracamy. Czas się szykować do szkoły. Nie mamy niczego kupionego. Nie mamy też żadnej listy. Nie wiem czy dostaniemy? Czy mam kupować intuicyjnie? Takie oto dylematy matki :)))

Najważniejsza sprawa ( no może jedna z ważniejszych!) w poniedziałek ruszam na rozmowę o pracę!Koleżanka mnie poleciła. Szukają pracownika na już. Niby mam wszystko czego szukają, ale... no właśnie zawsze mam jakieś ale... Trzymajcie kciuki!

Z mężem nie dogadujemy się. Nie wiem czy jest sens to wszystko jeszcze ciągnąć. Nie widzieliśmy się zbyt dużo podczas tych miesięcy. Przyjeżdżał do nas na weekendy. I nawet wtedy często się kłóciliśmy. Nie umiem zapomnieć o przeszłości. Nie umiem zaakceptować jego rodzinki, nie umiem wybaczyć... Więc jaki to sens być dalej razem. Kiedyś myślałam, że ze względu na dziecko warto, trzeba, ale dziecko coraz starsze coraz więcej widzi...

Rozmawiałyśmy sobie o różnych sprawach, o uczuciach między innymi o tym, że pieniądze szczęścia nie dają i nie są w życiu najważniejsze. I tłumaczę Młodej, że można być bardziej szczęśliwym z plecakiem na plecach nocując pod namiotem i mieć przy sobie przyjaciół niż siedzieć w najdroższej restauracji i zamiast być szczęśliwym to się ciągle kłócić, albo nie mieć o czym ze sobą rozmawiać ( no mniej więcej tak to jakoś szło) na co moje dziecko mówi do mnie tak jak ty i tatuś...?

Także tak. Dzieje się dużo. Trza się określić i podjąć decyzje co dalej z tym życiem zrobić...

Ale póki co korzystam z ostatnich wakacyjnych promieni słońca. Ładuję akumulatory. Bo powrót do rzeczywistości będzie trudny.

22 lipca 2018

Pani Buka pisze trata tata mamy środek lata!

I to jakiego! Wreszcie, znowu powróciło lato jakie lubię! Słoneczne i ciepłe. Po deszczu nie ma śladu.

Wreszcie możemy plażować. Niestety nie tylko my mamy takie plany ;) na szczęście nie ma tubwalki o miejsca i parawaningu ;))))
Całe dnie spędzamy na dworze. Tzn poza hotelem. Jesteśmy albo na plaży, albo spacerujemy zahaczając o lody. Ale lody nie tuczą? Prawda? ;)))
niestety Bałtyk jaki jest każdy wie. Zimny!!! Choć dziecku mojemu zdaje się to zupełnie nie przeszkadzać i najchętniej siedziałaby tam dobrana do nocy, a z wody wychodzi sina, to jednak niedobra matka z wody wygania. Ale żeby do końca  okropną nie być to matka zabiera dziecko na basen. Niestety nie jest to coś co uwielbiam, ale jak jest mus to nie ma wyjścia. Zatem pomiędzy plażowaniem taplamy się w basenie.

I tak na nicnierobieniu mijają nam dni. Mamy już koniec lipca. Jeszcze miesiąc i szkoła... Boje się tego. Nie mówię tego głośno coby Młodej do szkoły nie zniechęcać. Póki co jest zadowolona, że do szkoły idzie. Lubi się uczyć wiec z tym problemów być nie powinno. Oczekuje  na nowe z dreszczykiem emocji. Ale takich pozytywnych. A ja... ja boje się! Jak mam wypuścić spod skrzydeł moje maleństwo i puścić w tą dżunglę? ;))))
Matka musi iść na jakaś terapie :))))

A teraz ruszamy na gofra... dieta leży i kwiczy. Nie udało mi się zrzucić nadbagażu do wakacji. Może uda się po ;)))  teraz jestem jak dorodna foka ;))) ale foki są przecież urocze! Czyż nie?! :))))

A w temacie fok. Słyszeliście, że rybacy wybijają foki bo... zjadają im ryby?!!!!! Nie pojęte dla mnie i trudne do uwierzenia, usłyszałam o tym w knajpce. Gdy chciałam zamówić rybę pani stojąca obok powiedziała że ryb nie powinno się jeść żeby cytuje „ te chuje pozdychali z głodu”. Nie wiedziałam jakie chuje i chyba mina moja właśnie to wyrażała gdyż pani mi wyjaśniła, że właśnie jest problem na linii foki- rybacy. Nie mam pojęcia czy to prawda. W knajpce dyskusja się wywiązała i podobno rzeczywiscie coś jest na rzeczy. Musze zgłębić temat, ale mam nadzieję, że to jakiś okropny żart. Oby! Ale nie od dziś wiadomo, że najgorszym zwierzęciem na ziemi jest człowiek.  :(

Tym optymistycznym akcentem  kończę to pisanie i lecę korzystać z uroków lata.

13 lipca 2018

Pani Buka mówi kalimera!

melduje się na chwilkę. Wpadłam powiedzieć, że żyję i mam się dobrze. Powroty z urlopu są ciężkie. Ale perspektywa kolejnego wyjazdu nastraja optymistycznie. Choć pogoda za oknem jakby jesienna...

W niedziele ruszamy z Młodą znów. Tym razem we dwie. Ostatnie wakacje przed szkołą, przed moim powrotem do pracy ( mam nadzieję!!!) więc  musimy je wycisnąć jak cytrynkę ;)

W Grecji było przyjemnie ;)
Choć nie tak jak sobie wymarzyłam ;)))) byliśmy z biurem podróży i ze znajomymi. Nigdy wcześniej razem na tak długo nie wyjeżdżaliśmy. Oni bez dzieci, my z dzieckiem. Im przeszkadzało dziecko chcące iść na lody mi przeszkadzało picie drinków od 10 rano ( kiedy to otwierali bar), aż do 24 ( kiedy to bar zamykano).
My choć z biurem podróży ( z dzieckiem mimo wszystko czuje się bezpieczniej gdy mam wszystko zorganizowane, choć dziecko już nie takie małe i może kolejnym razem czas na zmiany?) to na miejscu wypożyczamy samochód i ruszamy w drogę. Tym razem nie dokonać się to udało. Ale mimo wszystko udało się trochę odpocząć. Na Krecie już kiedyś byliśmy, wiec nie żal, że mało zwiedzaliśmy ;))))

Nauczka na przyszłość, na urlop wybierać się w sprawdzonym gronie ;))))

Pogoda nam dopisała ;) kąpielom w ciepłym morzu nie było końca, nawet udało się omijać basen szerokim łukiem ( dla mnie to siedlisko wszystkich możliwych bakterii, ale dziecko me to wodny człowiek i wodzie nie przepuści ;))))). Obaliliśmy się jak murzynki, objęliśmy oliwkami, baklawą i pysznymi lodami. Wagę omijają szerokim łukiem i nawet nie chce myśleć ile mi przybyło... pomyśle o tym po wakacjach. ;))


Postaram się odezwać co jakiś czas. Nawet nie wiem kiedy nadrobię wszystkie blogowe zaległości :(
Pewnie we wrześniu ;))))

A teraz szykuje się na naowe! Ahoj przygodo!

Ps. Postaram się o Krecie coś niecos jeszcze napisać ;))))

24 czerwca 2018

Pani Buka rusza w świat...






Przez najbliższe dwa tygodnie będzie właśnie tak!!!
;)))))))

22 czerwca 2018

Pani Buka i wakacje!!

Zakończenie przedszkola minęło.
Było wesoło, kolorowo, wzruszająco. Ciągle nie mogę uwierzyć, że moja mała córeczka zakończyła już pewien etap i wkracza w kolejny. Od września szkoła.
Kiedy to zleciało? Dlaczego tak szybko?

Co nasz czeka od września? Boję się tego trochę... Ale o tym kiedy indziej. Dzisiaj cieszę się nadchodzącymi wakacjami!! Choć może być też ciężko. Dwa miesiące bez przerwy razem mogą być trudne do wytrzymania ;))))) Ale damy radę, bo jak nie my to kto? :))))))



17 czerwca 2018

Pani Buka przeczytała...

Dawno nie czytałam tak długo jednej książki.
Nie, nie dlatego, że jest taka gruba. Ani też dlatego, że jest tak słaba. Wręcz przeciwnie.

Czytałam na raty, dlatego, że przy każdym podejściu byłam spłakana jak bóbr. Serio. Oj dawno książka tak na mnie nie podziałała.

Miała być lekka, łatwa i przyjemna, taka na jeden wieczór. Kolejny raz okazało się, żeby nie osądzać książki po okładce ;))))))

Książka o chorobie, emocjach, lęku i obawie.

"Każda matka ma w szafie zbroję, która czeka na specjalne okazje" - Natasza Socha "Apteka marzeń"

13 czerwca 2018

Pani Buka i odchudzanie...

jest! Wreszcie coś dla mnie ;)))))

Dostałam maila z wiadomością „Poznaj najlepszy sposób na odchudzanie bez wysiłku. 8 kg mniej w 2 dni!”

http://www.medycyna-przyszlosci.pl/przelom-w-walce-z-otyloscia?_url=%2Fr%2F2bWT8iqYtp-ABEOZyfIL9%2F&utm_source=343&utm_medium=4&utm_campaign=9023&utm_content=11388&utm_creation=sliminazer_june_cpc_m1&utm_DataBase=Instytut-Badan&adi=A18170e11e00f1eefa2c2385c24e0960a&adref=2bWT8iqYtp-ABEOZyfIL9&adrf=343&adp=2147&ada=&clear_stats=2bWT8iqYtp-ABEOZyfIL9

Tak się zastanawiam co trzeba mieć w głowie żeby coś takiego wymyślić...
A co trzeba mieć żeby się na to nabrać?

A może jednak spróbować?! W końcu teraz taka okazja! ;)))))))))

11 czerwca 2018

Pani Buka o codzienności

Właściwie to nie dzieje się nic.
Nie mam o czym pisać, więc będzie to post o niczym ciekawym, ale żeby ten seks już tak nie wisiał to go czymś zastąpię ;))))

W sprawie seksu niewiele się zmieniło.
W piątek w trakcie meczu, kiedy to wszyscy skupiali się na golach strzelanych przez naszą reprezentację ci dwoje znów zajęli się sobą. Ale tym razem okrzyki były tak głośne, że ktoś z bloku obok nie wytrzymał i wydarł się, "żeby wreszcie zamknęli te mordy". Chyba sobie wzięli do serca bo się zrobiło cicho.  Tak więc chwilowo jest cisza. Zobaczymy jak długo.

Dzisiaj zrobiło się też chłodniej. Zupełnie niespodziewanie. Wczoraj wieczorem było 30 stopni, a dzisiaj właśnie mamy 21. I pada deszcz. Niby bardzo potrzebny, ale niechże on sobie pada nocą a nie w ciągu dnia ;)

Jak mam psa na spacer wyprowadzić? No jak?
:)

Zakończenie przedszkola zbliża się wielkimi krokami.
Młoda trenuje jakiś wierszyk, szykuje występ na pożegnanie, dla młodszych kolegów, a u nas w grupie zapanował chaos odnośnie prezentów dla pań.
Jakieś szaleństwo. Ja oczywiście jestem za tym, żeby  podziękować, ale są jakieś granice tego dziękowania. Nie wydaje mi się dobrym pomysłem kupowanie alkoholu, perfum czy też innych "durnostojek". Najbliżej mi do biżuterii...
Ot takie ostatnio mam dylematy :)

Niebawem wakacje. Mniej mnie tu będzie. ostatnie takie luźne wakacje przed szkołą ( i mam nadzieję moją pracą!) trzeba je wykorzystać maksymalnie!

Planów sprecyzowanych do końca nie ma. Będzie co ma być. Może uda się gdzieś polecieć? Albo odwiedzić nasze morze? A może i jedno i drugie... Zobaczymy co to będzie. Niemniej jednak w wakacje będzie mnie tu mniej. Dziecko nie będzie chodziło do przedszkola to i czasu na siedzenie przy komputerze dużo nie będzie ;)))))

Spokojnego tygodnia!



07 czerwca 2018

Pani Buka i poranny sex

Poranny, popołudniowy, wieczorny dobry o każdej porze.
Przyjemny i pożyteczny ( spała kalorie! ;)), lekarstwo i radość.
W sumie niczego złego w tym całym seksie nie widzę, chyba że...

Jak wiadomo Pani Buka to stara maruda jest i przyczepić się musi.

Pani Buka ma sąsiada ( nie jednego), ale ten jeden jest hmm specyficzny. Przy okazji mojej opowieści o paleniu ( jak powiedziałam, że palę na balkonie) Polly pytała mnie czy przypadkiem nie jestem z tych co dymu u siebie nieblubią, ale innym każą go wąchać. I może mogłoby się tak wydawać bo rzeczywiscie pale na balkonie a dym leci do góry i sąsiad mógłby się wkurzać gdyby sam nie palił ;) poza tym lubi sobie tez odpalić na balkonie grilla i to dopiero są zapachy! Szczególnie jak człowiek na diecie ;)))

Do tej pory jakoś żyliśmy sobie obok siebie nie wchodząc sobie zbytnio w drogę ( w sensie nie przeszkadzając zbyt mocno) ale...
Od jakiegoś czasu sąsiad ma nową partnerkę. I super. Cieszę się jego szczęściem tylko, że... owa partnerka ma temperament jak nie przymierzając królik. Lubi sex. Rano, wieczór i w południe. I też super! Tyle tylko że podczas seksu sąsiadka tak się drze jakby ją ze skory obdzierali. Stęka piszczy, krzyczy „dojedź mnie”, „tak, tak, tak” to najgrzeczniejsze z okrzyków. O ochach i achach nie wspomnę. Sąsiad tez zaczął chyba pod jej wpływem ( bo dotej pory tego nie uzewnetrzniał) sapać i dyszec jak parowóz...

Podobno udany seks jest wtedy gdy, „po”sąsiedzi wychodzą na balkon żeby zapalić...
Sama nie raz mam ochote to zrobić. Nie raz mam ochote go dopingować bo tak się biedak męczy, a po zakończeniu zacząć klaskać że wreszcie mu się udało zafiniszować.

Gorąco jest teraz niezwykle, okna pootwierane, głosy się niosą po okolicy.  I jednym słowem mamy wesoło. ;)))

Niby nikomu nie powinno się do sypialni zaglądać i niby wolnoć  Tomku w swoim domku, ale ja się czuje jakby mnie ktoś na siłę do ich sypialni zapraszał.

Dosyć ciężko mi również wytłumaczyć 7 latce dlaczego ta pani tak krzyczy?

Co począć? Co zrobić? Jedynie chyba przeczekać.

Dzisiaj międzynarodowy dzień seksu. A dzień „święty” trza świecić ;))) aż się boje co się będzie działo ;)))))

Zatem udanego świętowania!

Ps. Dziękuje za troskę i wszystkie słowa otuchy pod poprzednią notką!
Nie będę już się otym wszystkim rozpisywać. Nie będę wkoło marudzić.
Czasem słońce czasem deszcz. Teraz dużo deszczu, a właściwie burze :) ale po burzy wychodzi słońce! I tego się będę trzymać ;)

Ps.1.  Jest jeden plus tej sytuacji- opaliłam się już całkiem fajnie.
Tak, używam  kremów z filtrem ;)))))


04 czerwca 2018

Pani Buka pojawia się i znika...

No właśnie. Miałam wrócić do rzeczywistości i.. właściwie to wróciłam.
Rzeczywistość kolejny raz dała mi w pysk.
Kręcę się w koło. Gonię swój ogon, zatrzymać się nie mogę i znaleźć wyjścia z sytuacji też nie mogę...

Nie chcę tu smucić. Więc nie będę. Choć znów mi jest jakoś tak byle jak...

Na szczęście słońce świeci jak szalone. Na przekór wszystkiemu. Jest pięknie i gorąco niczym w najbardziej upalne lato. Lubię to! I chyba tylko te słońce jakoś trzyma mnie w pionie.
Wystawiam pysk do słońca, łapię promienie i ogrzewam się choć w środku zimno. Może to słońce stopi ten lód?

Idę się ogrzać.

21 maja 2018

Pani Buka wraca do rzeczywistości

A powroty, po długiej przerwie są trudne i bolesne.

Rozleniwiłam się na maksa. Wypoczęłam, rozchodziłam potłuczone gnaty i nawet trochę się opaliłam bo pogodę trafiłyśmy przepiękną! Lato, normalnie lato w środku maja!

Długi weekend majowy mieliśmy wybrać się nad morze. Tydzień przed jednak zdarzyło się coś co te plany pokrzyżowało. ;))))

Poszliśmy sobie na rodzinny spacerek. Pani Buka jak zwykle z głową w chmurach, nie patrzy pod nogi tylko idzie i podziwia widoki. Wszystko akurat się pięknie zazieleniło, ptaszki śpiewają, kwiatki rosną no cud miód i orzeszki ;)))
No i tak sobie idziemy ( park, asfalt na uliczkach, równiutko, czyściutko, elegancko) mąż z Młodą przede mną. Ja zabezpieczam tyły :) Idę robię zdjęcia i podziwiam widoki. Aż tu nagle bach. Powiedzieć, że się przewróciłam to nic nie powiedzieć. Jebnęłam o ziemię tak, że ziemia się zatrzęsła a ja zobaczyłam gwiazdy, anioły i światełko w tunelu!
Na mojej prostej drodze nagle, nie wiadomo skąd pojawił się korzeń od drzewa. Wyrósł tak sprytnie, że zrobiła się taka pętelka. W którą to  akurat zmieściła się moja stopa. No i tak sobie szłam, zaczepiłam stopą i padłam na pysk. Dosłownie. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nawet nie wiem kiedy. Szłam i nagle leżę. Nie miałam czasu żeby jakoś się przed upadkiem zabezpieczyć. Jak stałam tak padłam. Szczęśliwie nie walnęłam głową. Szczęśliwie nie połamałam sobie niczego. Nieszczęśliwie stłukłam nogi i ręce. Krew się polała. Dziury w najlepszych spodniach zrobiły.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mąż mój poszedł sobie dalej i ... nawet nie zauważył, że mnie nie ma ;))))) Obcy ludzie pomogli mi się pozbierać. :)))) Po paru chwilach zorientowali się jednak, że nie idę za nimi. Podobno jakaś dziwna cisza się zrobiła ( że niby ja tak dużo gadam) ;)))))
Dziecko me się zdenerwowało jak zobaczyło zakrwawioną matkę w podartych portkach i zaczęło płakać. Ja też miałam ochotę to zrobić, bo wszystko napierdalało mnie tak, że myślałam, że się rozlecę, ale trza było robić dobrą minę do złej gry. Doczłapaliśmy się jakoś do domu. Wlazłam pod prysznic. Skoro wlazłam to myślę sobie nie jest źle. Chyba wszystko całe. Opatrzyłam rany łyknęłam ibuprom i zaległam na kanapie. Po godzinie nogi moje wyglądały jak nogi słonia. Spuchnięte i równe od uda do kostek. Ręce pozdzierane nie chciały się wyprostować w łokciach. Strach mnie obleciał bo może jednak te kości nie połamane, ale pęknięte? Nie uśmiechało mi się to, ale trza było wybrać się do szpitala na prześwietlenie. Na izbie przyjęć sporo ludzi, ale nawet sprawnie wszystko szło. Przyjął mnie sympatyczny lekarz. Przyglądał mi się dosyć dziwnie, wyprosił męża z gabinetu i zapytał jak się to stało. No to mu opowiadam. A on patrzy na mnie i mówi, wie pani słyszałem tu już takie nieprawdopodobne historie, że zapytam wprost. Czy to mąż pani to zrobił? Patrzę na niego i nic nie kumam. Mówię, że owszem byliśmy razem na spacerze i mąż taki uprzejmy, że jak się wywróciłam to sobie poszedł i musieli mi obcy ludzie pomagać wstać... Lekarz przerywa mi mój potok słów i pyta głośniej ( to tak jak z angielskim jak ktoś nie rozumie to się głośniej mówi ;)))) ) czy mąż panią pobił? Patrzę na niego jak na wariata i mina moje musi wyrażać ogromne zdziwienie, bo lekarz mówi, że nie muszę się już niczego bać... Parskam śmiechem i mówię, że nie. To nie mąż jest sprawcą tego zamieszania. I zaczynam gadać, że niech by śmiał na mnie rękę podnieść, zabiłabym gołymi rękami... Przerywa moją gadkę i wreszcie daje skierowanie na prześwietlenie. Pytam czy może jednak mąż mógłby mi towarzyszyć bo sama nie dam rady dojść. ;) Mąż może wejść, i pomaga mi wyjść a na korytarzu dostajemy wózek, którym jadę na prześwietlenie.
Kości całe, ale obolałe.

Po wyjściu ze szpitala opowiadam mężowi o co go lekarz podejrzewał. W sumie to cieszę się, że pan doktor taki czujny.

Wyjazd musieliśmy przełożyć. W sumie dobrze się stało. Pojechaliśmy tydzień później. Tłumy wyjechały, było pusto, słonecznie. Cudownie. Zostałyśmy z młodą na kolejny tydzień i wczoraj wróciłyśmy. Dotlenione, wypoczęte.

Dzisiejszy poranek był dosyć ciężki ;))))
Ale wakacje tuż tuż ;))) W tym roku mam postanowienie, aby sobie trochę po kraju pojeździć. Od września szkoła i na wagary już się wypuszczać nie będzie można. A teraz jest okazja żeby korzystać.

Pracy szukam, ale tak jak ja szukam tak mnie przyjmują ;))) Czyli słabo. Ale zmobilizuję się po wakacjach ;)))

Dieta nie dieta leży i kwiczy. Boję się na wagę stanąć ;))) Były i lody i gofry i inne smakołyki. Wyjazdy diecie nie służą :( Chyba muszę te moje nadprogramowe kilogramy polubić. Nie ma wyjścia bo szans na zgubienie do wakacji nie widzę :( Poległam. Który to już raz?

Dobrego tygodnia!

14 maja 2018

Pani Buka i wielki błękit...






Ps. wygrzewam kości na słońcu ;)
Spóźniony długi weekend majowy ;) Nie udało się od pierwszego, ale może to i dobrze bo tłumy wyjechały i jest bosko!!!
Ps.1 w związku z powyższym mam przerwę w nadawaniu i czytaniu. Nadrobię po powrocie!

30 kwietnia 2018

Pani Buka wygrzewa porachowane kości...


Jestem zła!! Zła jak niewiem co :((( pogoda cudowna! 30 stopni, lato w pełni, a ja kiszę się w domu bo z chodzeniem nadal kłopot mam :((((

Niech mnie ktoś przytuli... albo dobije....


28 kwietnia 2018

Pani Buka o wadze i czytaniu...

Miałam coś mądrego napisać, ale znalazłam coś w sieci, co jest jakby o mnie ;))))
Przez moje uziemienie, z dietą nie dietą jestem na bakier. W sensie dietę nie dietę w miarę trzymam, ale niestety jazda na rowerze i ruch mi przez jakiś czas nie grozi...

Potłukłam się dosyć mocno i nie wiem kiedy znów będę śmigać jak dawniej.
Także teraz zamiast formy trenuję mózg czytaniem ;))

26 kwietnia 2018

Pani Buka nie ma weny...

Nie ma też czasu. Czyta książki ;))))
A, że od poniedziałku jest delikatnie mówiąc uziemiona. To ma do tego sytuacje idealną ;))

Znalazłam taką zabawę :) Dołączycie się? :)))))


Mnie wyszło coś takiego:

„Potrafię, kurwa dotrzeć do każdej informacji na temat każdego człowieka, jeśli nie potrafisz wykorzystać mnie do czegoś więcej niż tylko sortowanie poczty, to jesteś idiotą”.

Nie bardzo wiem jak mam to interpretować ;)))))
Może w wakacje znajdę pracę ... na poczcie? ;)))))))
Obiecuję nadrobić zaległości u Was, bo mam ich trochę.
Napiszę coś mądrzejszego jak wena powróci...

21 kwietnia 2018

Pani Buka i kasa pierwszeństwa...

Poszłam sobie wczoraj z Młodą na zakupy do sklepu. Godzina 9 rano. Ludzi niezbyt dużo. Kupiłyśmy pieczywo i jakieś drobiazgi. Może w sumie 5 produktów.

Idziemy do kasy. Kasy czynne dwie w tym jedna kasa pierwszeństwa ( oznaczona jako dla kobiet w ciąży i osób na wózkach inwalidzkich). Stanęłyśmy do klasy dla uprzywilejowanych. Przed nami kilka osób, jakieś 5 ( w drugiej kasie podobna ilość osób). Nie zwróciłam zupełnie uwagi do której kasy staję. Bezpośrednio przed nami: starsze małżeństwo ( jak się później okazało pani lat 76 pan 82) kupujące jedynie chleb, oraz kobieta z zakupami mniej więcej wielkości moich. Dziecko moje gada jak szalone, starsi Państwo uprzejmie do niej zagadują, miły poranek w sklepie ;))))

Nic nie może jednak wiecznie trwać ;))) Do kasy podjeżdża para ( około 25-30 lat) z małym dzieckiem ( około rocznym) w wózku. Jeden wózek prowadzi on ( ten z dzieckiem), drug wózek ( z zakupami) prowadzi ona. Wózek wypchany po brzegi. Chyba grill się szykuje ;) ( wiem, wiem nie powinnam oceniać, zaglądać, nie moja sprawa) mięsiwo, piwo, wino itp. sprawy. Jadą i chyba czekają, aż tłum się rozstąpi i święta rodzina będzie mogła podjechać wprost do kasy. ;)))

Przepchali mi tym wozem z zakupami dziecko. A mi oczy zaszły krwią ;) W takich sytuacjach jestem jak lew i mam ochotę przegryźć tętnice :) więc mówię, hola, hola ślepa pani? Dziecka nie widzi? To oczy mogę pomóc otworzyć. Wzięłam tą babę zatrzymałam i pokazuje  moje maleństwo ;))). Nic mnie nie wkurwia tak bardzo jak mówię, a ktoś mnie ignoruje. A baba udaje, że nie widzi nie słyszy i chce się pchać dalej. Wkurw mój się zwiększa. Mówię głośniej ( bo może chora? Głucha? ślepa?) Czy potrzebuje pani pomocy? Nie słyszy pani, nie widzi? Na co odzywa się on. Pan tarabaniący się ze śpiącym dzieckiem w wózku. To kasa pierwszeństwa więc mamy prawo iść na początek kolejki. Pytam czy mają prawo jeździć po ludziach i czy nie widzą, dziecka? Cisza. No więc stoję i blokuję tę ich karawanę. W końcu ona krzyczy mi do ucha PRZEPRASZAM. Cisza z mojej strony ( kolejka z zaciekawieniem nam się przygląda). A ona głośniej PRZEPRASZAM. Odwracam się i mówię, nie mnie powinna pani przepraszać tylko dziecko, które potrąciła pani wózkiem. Głucha nie jestem, więc proszę mi do uszu nie krzyczeć. Do Pani w końcu dociera, że póki nie przeprosi nie przejedzie, więc mówi do Młodej przepraszam, chciałabym przejechać. Młoda się odsuwa "państwo" prze do przodu. Nie jest zbyt szeroko więc jadą po stopie pani przed nami. Zatrzymują się tuż przed starszym małżeństwem. Mówią, że są z małym dzieckiem i mają pierwszeństwo i ładują się na taśmę. Mówię najspokojniej jak potrafię, że może jednak najpierw zapłaciliby  ci starsi państwo, którzy stoją w kolejce. Baba jak się na mnie wydarła, że ona jest z dzieckiem! I jej się należy. Starsi państwo mówią, że mają tylko chleb więc może jednak to oni by byli pierwsi. Facet drze się na starszego pana, że nie ma mowy, bo oni mają PIERWSZEŃSTWO. Pani przede mną odzywa się i mówi, że kasa jest uprzywilejowana dla kobiet w ciąży i osób an wózkach inwalidzkich, a nie dzieci w wózkach. Dziecko jest z dwojgiem rodziców, smacznie sobie śpi i jedno z rodziców może stanąć w kolejce ( która nie jest zbyt długa), a drugie wyjść przed sklep, a to co robią to zwykłe cwaniactwo, a zachowanie jest mało kulturalne. I że nie mają szacunku dla nikogo, nawet dla starszych osób.  Słowa te oburzyły ich jeszcze bardziej. Zaczęli krzyczeć, że co to za CHAMSTWO, że oni mają dziecko, stoją do kasy pierwszeństwa i stąd nie odejdą póki jako PIERWSI nie zostaną obsłużeni bo takie ich prawo. Cyrk na kółkach. Pani kasjerka milczy jak zaklęta. Mówię, żeby wreszcie zaczęła liczyć ten wóz bo nie mam ochoty stać do południa w kolejce i tak w ogóle to też mam dziecko ( to już powiedziane żartem). No bo co w takiej sytuacji mogę innego zrobić? Starszy Pan mówi, że przeżył tyle lat, ale czegoś takiego nie widział... Na co on ( ten od pierwszeństwa) mówi i co dziadku tyle się w czasie życia  nastałeś, że teraz nogi bolą?! Nosz kurwa! Czegoś takiego nie słyszałam nigdy jak żyję! Zatkało mnie. ale na szczęście nie na długo i mówię, a ty co całe życie za krowami biegałeś i jak przyjechałeś do miasta to się odnaleźć nie potrafisz?
Dawno mnie ktoś tak nie wkurzył. Oj dawno.

Nie wiem co się z tymi ludźmi dzieje? O co chodzi? Też byłam w ciąży, też miałam malutkie dziecko. I ja rozumiem, że są sytuacje, kiedy nie ma wyjścia i z maluchem na zakupy trzeba się wybrać. Ale czegoś takiego nie rozumiem. Nie zrozumiem nigdy. Chamstwa nie znoszę!!

Ja pomijam wszystko, ale jak można nie mieć szacunku do drugiej osoby, do starszych ludzi? Czy naprawdę jestem już z innego pokolenia? Ci ludzie byli jakieś 10-15 lat młodsi ode mnie! Nie wyobrażam sobie czegoś takiego. Starsi Państwo na koniec tej całej żenującej sytuacji stwierdzili, że wyrosło nam roszczeniowe i pewne siebie pokolenie... Pokolenie, które widzi jedynie czubek własnego nosa...

Chyba jestem już stara bo... za moich czasów, gdyby ktoś tak się odezwał do starszej osoby dostał by w pysk, a w domu rodzice by poprawili. Oczywiście żartuję, bo skoro rodzice wychowali "takie coś" to pewnie dumni by byli...
Nie jestem za biciem/klapsami/ przemocą. Nigdy sama nie dostałam i moje dziecko też nie, ale w takiej sytuacji sprałabym na kwaśne jabłko i przez dupę rozumu wbiła do głowy!


Gotuje się we mnie na samo wspomnienie!

Zatem kończę już ten przykry temat. Dzisiaj zapowiada się piękna sobota i nie będę sobie jej psuć :))))

Dużo Słońca!!!

Ps. Wybaczcie ten chaos. Jakoś nie potrafiłam tego (z samego rana) ładnie ubrać w słowa ;)))

19 kwietnia 2018

Pani Buka plecie trzy po trzy...

Nie mam weny do pisania. Pogoda, po chwilowym ochłodzeniu znów szaleje ;) słońce świeci, temperatura rozpieszcza ( mamy właśnie 20 stopni) no nie chce się siadać do komputera. ;)

Dzisiaj ważny dzień ( ha, ha, ha) dzień ważenia. ;) Posłuchałam wszystkich rad, i nie ważę się codziennie, nie po prysznicu itd...
Zatem dzisiaj nastał ten dzień! ;) Wlazłam na wagę i... 1 kg mniej! Jupi! Nie jest to może zawrotny wynik, jak to się mówi "szału nie ma, dupy nie urywa", ale zawsze powoli ( jak żółw!) zbliżam się do celu ;)))))

Ciężko nazwać to na czym jestem dietą. Wolę powiedzieć, że zmieniam nawyki żywieniowe ;))

Zmieniając temat. Od poniedziałku Młoda siedzi ze mną w domu. Po niedzielnej historii miała zalecenie zostać w domu na obserwacji. Miałyśmy też do wykonania badania. W międzyczasie przypałętał się katar. No więc siedzimy razem w domu i... ona nudzi się jak mops. No bo jednak zabaw z dziećmi brakuje. A, że czuje się doskonale i energia ją roznosi to i roznosi cały dom. ;)))))
A ja trenuję cierpliwość ;)))))

Wczoraj ruszyłyśmy na spacer i przy okazji na zakupy. I tak jęczała, tak marudziła, że wymarudziła ;) Poszłyśmy na lody! Siedzimy sobie w kawiarnianym ogródku, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, a do mojej głowy dochodzi cichutki głosik "Pani Buko a co z Twoim niejedzeniem słodyczy", Zapomniałam! Jak mogłam! Patrzę na Młodą i jej gil do pasa i znów głosik w mojej głowie "Pani Buko, dziecko twe ma katar, czy to odpowiedni moment na lody?". Patrzę na te lody, na uśmiechnięte dziecko, i myślę sobie, przecież nie padniemy tu zaraz natychmiast od tych 2 kulek loda, no i skoro już mnie tak zaćmiło i te lody kupiłam to nie pozwolę, żeby się miały zmarnować ;)))))) zjadłyśmy ze smakiem, i żyjemy. Katar nie przerodził się w nic gorszego ( właściwie przeszedł, ale to chyba nie jest zasługa lodów ;), a ja drastycznie na wadze nie przybrałam ;)))

Miałam też przemiłe zdarzenie ( próżna ja!). Spotkałam znajomego, którego nie widziałam jak obliczyliśmy jakieś 7-8 lat. I pierwsze co powiedział to: "Pani Buko, jaka ty jesteś CHUDA";)))) Tak ostatnio jak się widzieliśmy to było 25 kilo temu... także w porównaniu z tamtą ja to rzeczywiście chuda jestem ;)))))) Miło czasem usłyszeć komplement.
Wczorajszy dzień uważam za bardzo udany ;)))))

Dzisiaj trochę spraw do załatwiania i trochę nerwów, ale jak to się mówi "co nas nie zabije to nas wzmocni" ;)
Staram się jeszcze ograniczyć jazdę samochodem i gdzie mogę jadę rowerem, albo idę na nogach ;) Ciężko mi się od tego uzależnienia uwolnić, gdyż uwielbiam jeździć samochodem!! Może to pomysł na pracę? Zostanę kierowcą taksówki, albo... tira ;))))))))

Szukam też miejsca na jakiś wyjazd na "majówkę".  W tym roku tak pięknie się ułożyło, że biorąc 3 dni urlopu ma się 9 dni wolnego! Zobaczymy czy nam się uda. Wszystko zależy, czy Pan Buka wolne będzie mógł sobie zrobić i czy znajdziemy miejsce... Kilka miejsc obdzwoniłam i wszystko po rezerwowane :(. Nie tracę jednak nadziei ;))))

Nadal kuruję swoje  paznokcie/dłonie. Wczoraj wieczorem podgrzałam olej, wmasowałam sobie w pazury. Jak już tak masowałam to i rozmasowałam na dłonie. Tak sobie siedzę i myślę może by machnąć sobie jeszcze stopy. Jak pomyślałam tak zrobiłam. I jeszcze nałożyłam resztkę na włosy.
Szkoda, że nie miałam aparatu, aby uwiecznić minę męża jak mnie zobaczył pakującą się do łóżka  w rękawiczkach, skarpetach i czepku na głowie... Dobrze, że zrezygnowałam z maseczki na twarz. Mógłby tego nie przeżyć ;))))) Mam nadzieję, że moje małżeństwo przetrwa tę kurację ;)))))))))


16 kwietnia 2018

Pani Buka zrobiła sobie manicure...

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zrobiłam sobie manicure hybrydowy... i w tym też nie byłoby niczego dziwnego, gdyby nie to jak się go z paznokci pozbyłam, ale nie uprzedzajmy.

Pani od paznokci, tak zachwalała, tak obiecywała cuda wianki i wygodę... No to się wzięłam i zdecydowałam. Jak wiadomo łasa jestem na nowości. No dobrze, wcale to nowość nie jest bo pamiętam, że kilka lat temu też już sobie to cudo robiłam. Ale zupełnie zapomniałam co i jak...

Było super przez dwa tygodnie. Jakaż to wygoda! Nie musiałam kompletnie nic robić z pazurami przez ten czas. Lakier wyglądał pięknie jak świeżo nałożony. Po dwóch tygodniach jednak odrost zaczynał mnie już drażnić, a i skórki przestały fajnie wyglądać. Miałam w tym tygodniu wybrać się znów do salonu i zdjąć to z paznokci.

Niestety, plany planami a życie życiem.
Wczoraj mało zawału nie dostałam przez córkę mą jedyną. Myślałam, że padnę trupem. Przybyło mi siwych włosów, zmarszczek i pewne kilogramów ;))))
Zanim sytuacja została zażegnana  to ze stresu zeżarłam to co na paznokciach miałam. Nie wiem skąd mi się wziął ten pomysł. NIGDY paznokci nie obgryzałam! Ale zawsze musi być ten pierwszy raz.

Najpierw do gęby włożyłam jeden palec i memłam i memłam i podważyłam ten lakier i siup oderwałam. No jak oderwałam jeden to i drugi... jak się ocknęłam i zauważyłam co robię to u jednej ręki został mi jeden pomalowany paznokieć... Wiadomo jak to wygląda... Po powrocie do domu i opanowaniu sytuacji z Młodą zajęłam się swoimi łapami...
Niestety domowym zmywaczem ( napisane nawet na nim było, że zmywacz do lakieru hybrydowego, ale domyślam się, że te salonowe są jednak mocniejsze)nie dało rady tego ruszyć.
Nasączyłam wacik przyłożyłam do paznokcia i jeszcze okręciłam folią. Odczekałam 10 minut. Odwinęłam i ... dupa blada. Nie ruszyło się nawet o milimetr...

Cóż było robić. Przystąpiłam do zdzierania... Głupia ja!! Zamiast zostawić to tak jak było i dzisiaj oddać się w ręce profesjonalistki to szybciej zrobiłam niż pomyślałam... Zerwałam wszystko.
Oszczędzę szczegółów, ale dobrze nie jest. Paznokcie mam teraz delikatne jak papier. Żeby jakoś funkcjonować ( nie wiedziałam, że paznokcie bolą!) nałożyłam 3 grube warstwy odżywki ( jakąś znalazłam w przepastnej szufladzie z lakierami) i na to jeszcze topcoat (czy jak to się tam nazywa). Ale co ja mam teraz zrobić? Pomocy!!
Stara a głupia!! Szczęście w nieszczęściu pazury mam najbardziej zniszczone tuż przy końcu. Nie wiem czemu te od góry są całkiem zdrowe (Uff) środek i koniec to katastrofa! Pewnie będę musiała czekać aż mi wszystko odrośnie...

Z innej beczki. W sobotę ruszyłam na rower. Pogoda była przepiękna! Zmęczyłam się, ale jaka to była przyjemna męka ;))))) I nie dałam się nawet skusić na lody, które Młoda i mąż pałaszowali ;))) Zero wsparcia, a jeszcze trenują moją silną wolę ;))))))
Na niedzielę też mieliśmy plany, ale... jak wyżej plany, planami a życie życiem...

A dzisiaj szaro-buro i ponuro i ma padać deszcz. Niby deszcz potrzebny, żeby zrobiło się zielono i wszystko zaczęło rosnąć, ale czy nie może sobie padać nocą? ;)))


13 kwietnia 2018

Pani Buka rozmawia z córką

Miałam już przed weekendem nie zaglądać, ale kobieta zmienną jest ;)

Młoda wróciła dzisiaj z przedszkola i trajkocze jak najęta. Opowiada co jadła co piła, z kim się bawiła z kim pokłóciła. Ot dzień jak co dzień.
Dopytuję czy miała jakieś ciekawe zajęcia? Młoda mówi, że nie, nic ciekawego się nie działo. Tylko Pani zorganizowała konkurs ( okazało się, że przedszkole ma wziąć udział w jakimś konkursie i pani szuka chętnych dzieci) czy któreś dziecko zna jakieś "patriotyczne piosenki z miastem w tekście"
No i moje dziecko zgłosiło się jako jedyne.

Pękam z dumy! Mi do głowy nic nie przyszło, a ona moja mała córeczka tak od ręki wstała i zaśpiewała? Ale, ale coś mnie tknęło i pytam: Córko moja jedyna a co Ty zaśpiewałaś?
Na co moje dziecko pełną piersią "miłość, miłość w Zakopanem! Polewamy się szampanem, rycerzem jestem ja a ty królową nocy..." kto nie zna ten KLIKA 

Zbladłam ;) i pytam: Kochanie, a skąd Ci to przyszło do głowy? Dziecko me patrzy na mnie wielkimi oczami i mówi, no przecież patriotyzm to miłość. Jest o miłości w piosence? No jest. Jest miasto? Jest. Ale wiesz mamo, pani chyba też się zdziwiła moim wyborem ( czemu mnie to nie dziwi? ;))))

Córko - drążę temat dalej- a skąd Ty w ogóle znasz tę piosenkę? Jak to skąd? Jak jechałyśmy nad morze to kto to śpiewał? No przecież ty mamo! Nie pamiętasz?
No faktycznie. Tak było.
Mam samochodowe ADHD. Albo jaki inny diabeł we mnie wchodzi ( ze mnie wychodzi) gdy wsiadam do samochodu. Nie dość, że klnę wtedy jak szewc ( folguje sobie tylko jak jadę sama bo przy Młodej się staram brzydkich słów nie używać) to i skaczę po wszystkich dostępnych stacjach radiowych. Nie mam zaprogramowanego żadnego radia. Jak jest jakaś muzyka wpadająca w ucho to się zatrzymuję na tym, a jak nie to lecę dalej.  A że TA piosenka, tekstu ambitnego nie ma i niestety wpadła mi w ucho, a podczas podróży z/ nad morze w różnych stacjach przewijała się kilka razy to... wyszło jak wyszło. Muszę dopisać do listy, żeby w samochodzie słuchać odpowiedniej Muzyki ;))))))

Okazało się, że konkurs dotyczy Warszawy. I Pani miała nadzieję, że jakieś dziecko zaśpiewa coś      o stolicy...  Od jutra słuchamy Niemena czy Fogga, a dzisiaj tanecznym krokiem udajemy się na weekend i wszyscy razem śpiewamy "miłość, miłość..."

Słońca i dobrego humoru!
;)

Pani Buka weszła na wagę... ciąg dalszy

Nic z tego nie rozumiem!
Widać ważenie to wyższa szkoła wtajemniczenia ;) nie wystarczy tak sobie wejść na wagę i już. Nie, to nie takie hop siup! ;)

Przeczytawszy wszystkie rady pod poprzednim postem, dziś rano skoro świt, tuż po przebudzeniu udałam się do łazienki. Wyskoczyłam z koszulki i wskoczyłam na wagę. A tam... 4 kilo mniej!
Serio! Zeszłam z wagi, weszłam na nią raz jeszcze i wynik ten sam. 4 kilo mniej...

Nie wiem cóż było przyczyną, że poprzedni wynik różni się tak bardzo od dzisiejszego...
Może rzeczywiście po kąpieli/prysznicu waga jest większa, może też to, że byłam tuż przed okresem, a to ponoć też podnosi wagę... A może moje dieta tak super zadziałała? ;)))))))))

Przezornie jutro na wagę wskakiwać nie będę ;)
Zważę się za tydzień ;))))

Zachęcona pozytywnym wynikiem mojej diety ( ha, ha, ha) nie przestaje w wysiłkach.
Walczę dalej i jak tak dobrze mi idzie to może jednak do wakacji uda się te minus 10? ;))))

Tym optymistycznym akcentem życzę Wam miłego weekendu!
Od jutra rozpoczynam sezon rowerowy!

11 kwietnia 2018

Pani Buka weszła na wagę...

I się załamała!!
Wyszłam rano spod prysznica i popatrzyłam na nią. Stała sobie lekko zakurzona w kącie i mówiła:     „ wejdź na mnie wejdź”, a nie od dziś wiadomo że Pani Buka podatna na sugestie i silnej woli za grosz nie ma to wzięła i wlazła! I ma za swoje :((((

W łazience  prócz wagi, Pani Buka ma lustro. Bardzo duże lustro (podobno są lustra wyszczuplające - niestety takiego Pani Buka nie posiada :( a może to lustro jest pogrubiające? ) No wiec stanęła Pani Buka przed tym lustrem tak jak ją Pan Bóg stworzył i patrzy i oczom nie wierzy...

Pokręciła ( zalotnie! ;) żeby nie było) biodrami, a biodra żyją swoim życiem, brzuchal jakby mógł to krążył by wokół własnej osi! Tyłek wielki, że śmiało można na nim kufel piwa postawić. Na udach dało by się zwijać cygara. Dobrze, że cycki małe, bo pewnie i one żyły by jako jakiś obcy.
Pani Buka pokręciła głową z niedowierzaniem! I to nie był dobry pomysł- poliki zatrzęsły się jak            u boksera ( psa, nie tego co walczy na ringu), pokiwała do siebie palcem, a ramiona zaczęły falować niczym chorągiew na wietrze... jak do tego doszło? Kiedy to się stało? I najważniejsze jak to zatrzymać?!

W grudniu mówiłam sobie, że do wakacji schudnę 10 kilo...
Mamy kwiecień, przytyłam 5 :(((
Do zrzucenia 15! Tylko realnie, do których wakacji mi się to uda? W Sumie z tymi minus 5 nie było tak źle... może chociaż tyle dam radę?!

Nie mam silnej woli. Nie umiem wytrwać w swoich postanowieniach. Choć z wiarą jestem na bakier to w ramach "wielkiego postu" postanowiłam sobie nie jeść słodyczy... wytrwałam dwa dni :( słodycze to moja zmora. Jem je gdy jestem szczęśliwa, jem gdy jestem smutna. Zajadam emocje. Jakie by nie były :(
Słodyczy właściwie nie kupuje. Ale Młoda dostaje ich ogromne ilości. Zawsze gdy ktoś przyjdzie przynosi słodkości. Szczęśliwie ona wybredna wszystkiego nie lubi, natomiast mamusia niczym słodkim nie pogardzi. Poza tym przecież lepiej żebym to ja je pożarła niż ona? Prawda? ;)

Pofolgowałam też sobie podczas wyjazdu! I to jak! Przepyszne naleśniki, omleciki to była codzienność. Makarony i różne kluseczki na kolacje, czasem też zdarzyło się winko ( ale to przecież dla zdrowia, na lepsze trawienie ;)))pizza... No i teraz mamy skutki. Wyglądam jak dorodny prosiaczek.

Od poniedziałku zaczęłam zmiany. Dużo warzyw, dużo wody ( choć może lepiej byłoby wódy! Może nie trzęsłabym się tak na widok słodyczy ;)  i długie spacery z psem. Od soboty zacznę jazdę rowerem. Może choć trochę pomoże.

Że też nie ma jakiejś magicznej tabletki po łyknięciu której minus pięć kilo? Ten, kto by coś takiego wymyślił zbił by fortunę! ;)))
Przytyć bardzo łatwo. Schudnąć niestety nie...
Ech! Czas się wziąć za siebie. Mam nadzieję, że tym razem mi się uda!

Ps.  Z innej beczki. Pan listonosz chyba się mnie wystraszył, albo pomyślał, że nie warto zadzierać     z wariatami bo... pierwszy raz przyniósł mi paczkę do domu!! Wydarzenie to dla mnie tak wielkie, że musiałam je opisać, zapisać, zapamiętać! ;)))))





08 kwietnia 2018

Pani Buka i poświąteczny misz masz

Święta, święta i po. Minęły niewiadomo kiedy. Było zimno i... padał śnieg :( na szczęście dzień po świętach przyszła wiosna! Piękna, słoneczna choć może nie aż tak gorąca. Ale miny z Młodą miałyśmy niezadowolone, że trzeba wracać.
Cały wcześniejszy tydzień pogoda raczej szaro-bura i jesienno zimowa, a gdy mamy wracać to wiosna sobie przypomniała, że pojawić się miała. Okazało się jednak, że Pan Buka zrobił nam niespodziankę załatwił sobie wolne w pracy i przedłużył pobyt o jeszcze kilka dni :) zostaliśmy już we trójkę do wczoraj! Pięknie było! Wreszcie słonecznie! Może mogłoby być trochę cieplej, ale nie ma co marudzić. jak świeci słońce to żyć sie chce! dotlenilismy sie za wszystkie czasy ;) pies sie wybiegał. No jednym słowem fajnie było. I znów żal było wyjeżdżać. Sam powrót też niezbyt przyjemny. Ja nie jeżdżę tak szybko jak mąż. On nie jeździ tak wolno jak ja ;) na drodze ja się mecze jadąc za nim on sie meczy jadąc za mną ;) na szczęście udało nam sie jakoś wypośrodkować i dojechać szczęśliwie. I nawet sie nie pokłóciliśmy ;)))))

 Same święta były bardzo przyjemne. Ale dla mnie nie maja one wymiaru duchowego wiec pewnie łatwiej mi się odnaleźć. Nie święciłam jajek, nie byłam na mszy. Choć wszystko zorganizowane tak, aby i wierzący i nie czuli się dobrze. W sobotę rano było wspólne robienie pisanek, szykowanie święconek. Kto chciał mógł osobiście udać się do Kościoła na święcenie. Widać, że dużo osób ma taki pomysł na święta. Puste miasteczko w czasie świąt zapełniło się turystami. Myśle , że będzie to nasza tradycja ;))) może uda się namówić resztę rodzinki?

 Meduza wyjechała w poniedziałek. Mąż jej przyjechał w sobotę. Staliśmy akurat w większym gronie i paliliśmy papierosy. Miejsce do palenia wyznaczone tuż obok parkingu. Lubię palić. Wiem, że to niezdrowe, niemodne i w ogóle ble! Ale ja lubię i już. Staram się tym nikomu nie przeszkadzać. Bo sama choć zapalić lubię to dymu papierosowego nie lubię ( to dopiero ciekawostka ;)). Nie pale w obecności niepalących. W moim domu się nie pali ( jedynie na balkonie) uprzedzając: mam palących sąsiadów i robią dokładnie to samo ;) Ale nie o paleniu miało być ;) No wiec stoimy sobie i puszczamy dymka ( wreszcie mogę odetchnąć pełną piersią- Młodą zajmuje się mąż, przy Młodej nie pale) stoi z nami również Meduza. Nagle podjeżdża samochód. Meduza w podskokach rusza do przodu. A reszta w napięciu wypatruje tego menża ;)) Z samochodu wysiada on. Łysy, Dwa metry wzrostu i wygląd jakby od urodzenia mieszkał w siłowni ;) Meduza rzuca mu się na szyję i krzyczy „cześć słithart aj mised ju” on patrzy na nią i mówi „piękną” polszczyzną „Teresa! Co ty odpierdalasz?!”... Teresa jakby dostała w twarz. Najpierw czerwona, później blada. Jak ryba łapała powietrze. Chyba chciała coś powiedzieć, ale jak nie ona zapomniała języka w gębie. Nas też zatkało. Ale jak tylko weszli do środka to nie mogliśmy powstrzymać śmiechu. Ze mną już ani razu nie rozmawiała. Unikała mnie jak ognie i nawet gdy przechodziła tuż obok odwracała wzrok i udawała, że mnie nie zna. A ja jak na złość mówiłam głośno „dzień dobry Tereso”, choć mogłam mówić heloł albo inne hał ar ju ;)) Jak się później okazało, mąż Meduzy urodził się w Anglii, ale rodzice są Polakami. Mieszkają tam. On tu. Stąd doskonała znajomość polskiego... I taka to była historia z Meduzą.
W sumie to chyba biedna dziewczyna, która chcąc zwrócić na siebie uwagę tak się zachowuje, a może taki ma poprostu styl bycia? Tego się nie dowiem, bo mam nadzieję nigdy jej nie spotkać ;) ale nie samą Meduzą człowiek żył ;) Podczas wyjazdu poznałam kilku fajnych ludzi. Miałam z kim pogadać.
Odpoczęłam, naładowałam akumulatory ;) nie musiałam prać, sprzątać, gotować. Martwiłam się jedynie czy będzie słońce czy deszcz ;) Dobrze mi było. Ale czas się pozbierać i wrócić do rzeczywistości ;) Młoda z tatą właśnie rozpoczęła sezon rowerowy, a ja zgłosiłam się na ochotnika do prania ;) jednak zamiast to robić, to siedzę, piszę i pozbierać się nie mogę ;)
 Mam wielkie zaległości u Was. Postaram się nadrobić. ;) Babo weź się wreszcie do roboty! ( musze się jakoś zdopingować ;))) Wracam, choć wcale mi się nie chce ;)
 Ps. Coś namieszałem chyba w ustawieniach bo po publikacji, tekst całej notki zlewa mi się w całość. Nie ma żadnych akapitów :( choć w edycji są. Nie umiem tego naprawić. Wybaczcie!

30 marca 2018

Pani Buka ucieka od Meduzy

Ja to mam szczęście! Przyciągam do siebie wszystkie dziwolagi. Ale jak samemu jest się dziwolągiem to nie ma się czemu dziwić ;) Poznałyśmy się w poniedziałek. Dziś jest piątek - i tak długo wytrzymałam żeby jej nie opisać. ;) Zeszłyśmy z Młodą jak codzień na śniadanie. Zatrzymałyśmy się przy recepcji, przywitałyśmy z recepcjonistą i nagle przyszła ona. Nie da się jej nie zauważyć i nie tylko o wygląd chodzi. Jest tak duża jak ja, ale dwa razy grubsza (a myślałam, że to niemożliwe!) jak się pojawia zabiera całą przestrzeń. myślę, że nawet gdyby miała metr pięćdziesiąt było by tak samo. Jak idzie to się trzęsie. Trzęsie się jej wszystko. Poliki, ręce, nogi, brzuch i tyłek jakby żyły swoim życiem. Ma przepiękna burze rudych loków. Ale wracając do tematu. Stoimy i gawędzimy przyjaźnie i nagle słychać pisk „ och! Jakie soł kjut bejbi!” Rozglądam się dookoła i szukam tego bejbi. Ale ona już pędzi do mojej córki. Dosyć wyrośniętej bejbi ;)))) Już chce ją tarmosić za poliki i ściskać. Dzieć mój nie jest z tych przytulińskich. A do obcych podchodzi z dużą rezerwą. Widzę że się cała się spina wiec do akcji wkraczam ja. Tarasuje drogę Meduzie i tłumacze że Młoda nie lubi takiej wylewności od obcych. Z naciskiem na obcych. Och darling jaka ja obca? Teresja jestem. No i się zaczelo... zapytała czy może się dosiąść na śniadanie bo ona jest sama i my same to miło będzie spędzić wspólnie czas... myśle sobie w sumie od zjedzenia z nią śniadania nic mi nie będzie. A dziewczyna ( myśle że około 40) sama, nie ma z kim pogadać. No może będzie miło... Miło nie było. Gadała jak najęta, jadła jakby nie jadła od lat. W sumie to ciekawa umiejetność, pochłaniać żarcie i gadać jak kataryna w tym samym momencie. W pewnej chwili Młoda teatralnym szeptem pyta mnie „ mamusiu a dlaczego ta pani tak dziwnie mówi?” „ och honey ja mam monż Anglik”, dziecko me patrzy z coraz dziwniejszą miną i mówi, mamusiu, ale tata Poli też jest Anglikiem, i on rzeczywiscie mówi trochę inaczej jak my, ale mama Poli mówi całkiem normalnie... hmm No i co ja mam na to odpowiedzieć? Że babę popierdoliło? No przecież mam zasadę nie wyrażać się przy Młodej. Z „opresji” wybawiła mnie sama Meduza. „Och! ( daje słowo, że każde zdanie zaczyna od och i jak to słyszę to mi się rzygać chce!)bo oni mieszkają w Poland, a my mamy hałs w Anglii...” dziecko me chciało chyba o coś jeszcze zapytać, ale zobaczyło mój wzrok i przestało drążyć. Szybciutko dokończyłyśmy śniadanie i powiedziałyśmy, że ruszamy na spacer. Przyjechałyśmy tu we dwie żeby spędzić czas we dwie. „ och! Newer maind! Ja i tak nie lubię going, spotkamy się lejter”. I tak co dnia. Doszło do tego, że wychodząc z pokoju rozglądam się nerwowo czy na nią nie wpadnę. Na szczęście jej lov nie ogranicza się tylko do mnie. Kogo spotka na swojej drodze to jej ;) na szczęście zazwyczaj pojawia się w restauracji. Może jest tego jakiś plus? Ja unikam jak mogę, żeby jej nie spotkać. Może schudnę? ;)))) Wczoraj gdy znów raczyła mnie swoimi opowieściami i co chwila było „baj de łej, czy inne imposibol” to zapytałam czy może byśmy zaczęły rozmawiać po angielsku? Ja z chęcią potrenuje i odswierzę sobie dawno nie używany język, a ona nie będzie się tak męczyć z polskim...a poza tym strasznie wkurza mnie gdy ktoś po 5 latach pobytu zapomina ojczystego języka i mam dosyć tego kaleczenia! Niestety powiedziała, że całkiem na angielski przejść nie może bo całkiem polski zapomni. Bo to jedyna okazja do rozmowy. Ale chyba sobie do serca wzięła moje słowa bo dzisiaj nie napastowana nas rano przy śniadaniu. Usiadła sama! Jakaś taka przygaszona. Mam nadzieje że już da nam spokoj. Dzisiaj wieczorem mój „monż” przyjeżdża a tumoroł jej ;)))) ciekawa jestem go bardzo. Musi być aniołem żeby z kimś takim wytrzymać. I tak to nam mijają dni. Wczoraj dosypało śniegu i żałuje że nie mamy sanek ;))) może wreszcie by się tej zimy tfu! Wiosny przydały ;))) mimo wszystko nie poddajemy się i spacerujemy ile wlezie. Fajny to czas. Jak tak wiatr głowę przewieje to i myśli głupich mniej ;)) Za mężem zatęskniłam... będzie dobrze...

27 marca 2018

Pani Buka idzie na rozmowę o pracę

Mam tę notkę zapisaną w roboczych już od jakiegoś czasu i ciągle nie było odpowiedniej okazji, żeby ją opublikować. Jako że teraz z telefonu ciężko mi pisać to właśnie nadszedł ten czas ;)))) Czas się zabrać za szukanie pracy. Jak postanowiłam tak zrobiłam. Napisałam CV wstawiłam zdjęcie i zaczęłam rozsyłanie. Trochę trwało zanim ktoś się odezwał. Ale się odezwał!! Radość ogromna bo po tylu latach, kogoś zainteresowało moje CV. W ten dzień ubrałam się jak szczur na otwarcie kanału. No bo wiadomo jak Cię widzą tak Cię piszą :) Czy jakoś tak. Nacodzień chodzę w butach EMU. Do spodni w kant trochę średnio wyglądają więc z przepastnej szafy wydobyłam jedyne eleganckie kozaki jakie mam. Kozaki na wysokich obcasach. Nie wiem co mnie kiedyś podkusiło je kupić, bo ani to wygodne, ani ciepłe, ale wyglądają i chyba to mnie do nich przekonało :)) Wspomnieć muszę, że Pani Buka to duża baba. Blisko 180 cm i ( tyle samo wagi) w tych kozaczkach to już prawie dwa metry się zrobiło :))) Nie będę opisywać jak wygodnie mi się w nich szło ( ten kto wyłożył ulicę "kocimi łbami" powinien sam założyć szpilki i się w nich przechadzać... Na bank nie wymyśliła tego kobieta). Dotarłam na miejsce, na recepcji zapowiedziałam swoje przybycie, uśmiecham się szeroko i czekam. Zza rogu wychodzi kadrowiec... Ma jakieś 1m50 w kapeluszu. Dawno nie widziałam tak niskiego faceta, a on chyba nie widział tak dużej baby... Stanął jak wryty. Podaje mi rękę przedstawiamy się sobie. Dziwnie się czuję jak patrzy na mój pas. ( Bosz mam nadzieję, że patrzy na mój brzuch!) Czuję się nieswojo. I on ewidentnie też. Może będzie lepiej jak usiądziemy? Chyba też tak myśli. Prowadzi mnie do swojego gabinetu. Idę za nim jak jego ochroniarz. Wreszcie siadamy. On nadal patrzy na mnie dziwnym wzrokiem. Zaczynam się peszyć. Jeszcze chwila i się zaczerwienię :)))) Myślę, sobie zacznijmy wreszcie rozmowę. Pan nadal patrzy i wreszcie pyta..."Czy uprawia pani jakieś sporty zimowe?" Zamurowało mnie. Spodziewałam się wielu różnych pytań, ale na to przygotowana nie byłam :))) Powiedziałam, że niestety nie, ale jak jest śnieg to jeżdżę z dzieckiem na sankach...Pan stwierdził, że to źle, bardzo źle. Bo sporty zimowe są fajne, jada na nartach bardzo przyjemna i w ogóle w górach zimą jest pięknie... Zaczęłam się zastanawiać po co ja tam przyszłam? W jakim celu? I tak sobie pogadaliśmy o pogodzie, śniegu i tym podobnych sprawach. Po jakiś 20 minutach pan podziękował mi za rozmowę twierdząc, że się odezwie jak podejmą już decyzję... Wyszłam i tak sobie myślę, czy tak się to wszystko przez lata zmieniło, że fachowych pytań się nie zadaje? Wyszłam ogłupiała. Zadzwoniłam do znajomej kadrowej i pytam o co chodziło? Czy tak to teraz wygląda? No niestety prawdopodobnie firma miała już kogoś na ten wolny etat, a potrzebowała jedynie "fikcyjnych kandydatów" żeby przedstawić komuś wyżej. Niestety nie mówi się o tym głośno, ale czasem praktykuje... Poczułam się jak skończona idiotka, ale jak to się mówi pierwsze koty za płoty. Akurat w tym tygodniu miałam kolejną rozmowę. Tym razem z kobietą. :) Nie stroiłam się już jak wariat. Choć kozaczki na obcasach były :))) Rozmowa bardzo przyjemna, merytoryczna, ale niestety okazało się, że praca z częstymi wyjazdami ( nie mogę sobie na to pozwolić), bardzo mało płatna ( wiem, że nie mam co liczyć na kokosy po takiej przerwie, ale nawet na dojazdy bym nie zarobiła) no ogólnie to nie dla mnie. O dziwo tym razem pani była skłonna mnie zatrudnić, a od razu podziękowałam za poświęcony czas, ale oferta nie jest dla mnie. Pani siedzi patrzy na mnie i mówi "no nie wiem jak mam panią przekonać? Pieniędzmi nie mogę, ale... mamy kuchnie! Wspaniale wyposażoną! Mamy kuchenkę mikrofalową i piecyk... Można sobie smaczne jedzenie przygotować..." :)))) Chyba na pierwszy rzut oka widać, że zjeść lubię :))))) Rozmowa nr trzy. Znów ruszam w miasto. Już trochę pewniej ( wszystkie rozmowy w krótkim odstępie czasu, więc powoli przestają mnie tak stresować). Tym razem znów rozmowa o "dupie maryni" wkurzyło mnie to. Znów kilka zdawkowych pytań, znów tekst, że odezwiemy się itd. Pytam się właściwie w jakim celu mnie Państwo ( kobieta i mężczyzna tym razem ) zaprosili? Nie otrzymałam żadnego branżowego pytania? Nie wiem jak oni, ale ja cenię swój czas i staram się go nie marnować, więc proszę o odpowiedź... Chyba ich zatkało, bo pan stwierdził, że miałam takie sympatyczne zdjęcie i chcieli mnie poznać... Teraz wiem, że po latach przerwy powrót do pracy nie będzie łatwy. Była jeszcze jedna rozmowa.Praca nagrana przez koleżankę, ale tego już opisywać nie będę. Nikt więcej się nie odezwał. Nie wiem jak to będzie. Kiedy i czy w ogóle znajdę pracę... Lekko nie będzie. Siwych włosów mi przybędzie i zmarszczek pewnie też. Takie to miałam przygody :) Ale dziś się tym zamartwiać nie będę :))) Spacerujemy, dotleniamy się, spędzamy fajnie czas! Choć pogoda nas nie rozpieszcza! Kiedy wreszcie przyjdzie ta wiosna? :)

24 marca 2018

Pani Buka jedzie do wód!

Jedziemy jutro nad morze! Ja i młoda! hip hip hurra! Ruszamy we dwie. Mąż dojedzie do nas w sobotę. Myśle, że taki odpoczynek od siebie dobrze nam zrobi ;))) Dlatego też w tym roku nie przygotowuje nic na święta. Nie maluje pisanek, nie gotuje i nie sprzątam ( No dobra normalnie przed świetami też nie sprzątam zbyt wiele. Właściwie tyle co na codzień ;)))) Pierwszy raz spędzimy święta tylko we troje, w pensjonacie, na wyjeździe... Będzie fajnie! Musi!! Cieszę się. I idę pakować bo rano kierunek morze!!!

22 marca 2018

Pani Buka nie będzie się rozwodzić

Nad swoją głupotą! Nie wiem co mnie opętało! Miałam jakieś zaćmienie czy chuj wie co. To chyba z nudów. Innego wytłumaczenia nie mam. W poniedziałek siedząc sobie na kanapie przed telewizorem, wpadłam na pomysł, żeby zadbać o swoje stopy. Wiadomo lato niedługo ( choć patrząc za okno nie zanosi się!) sandałki i te sprawy za chwile ( No dobra za dłuższą chwile)... żeby nie było, uważam że o stopy (i nie tylko!) trzeba dbać cały rok, ale tak przywołując wiosnę postanowiłam zrobić coś dla siebie. Zazwyczaj oddaje się w ręce fachowców, ale wiadomo reklama dźwignią handlu! Zobaczyłam w TV reklamę skarpet złuszczających stopy. No i tak sobie pomyślałam, co będę płacić za „zrobienie stóp”? Zrobię sobie sama! Zaoszczędze i czas i pieniądze! Geniusz ze mnie normalnie geniusz! Jak pomyślałam tak zrobiłam. Zakupiłam w drogerii skarpety i ochoczo zabrałam się do dzieła. Wyjątkowo przeczytałam instrukcje. Miałam je trzymać 60-90 minut. Po trzech dniach skóra zacznie się złuszczać i po tygodniu stopy będą piękne i gładkie jak pupcia niemowlaka! Założyłam to to na stopy. Na to grube skarpety i... zapomniałam że je mam. Przypomniało mi się po 2 godzinach. Nie jest źle! Miałam trzymać do 90 minut, trochę się przedłużyło - będą jeszcze piękniejsze! W sensie te moje stopy. Po zdjęciu skarpet czułam się dziwnie. Stopy czerwone, i takie jakieś nie moje. Podeszwy mnie trochę piekły. Ale nic to pewnie tak miało być. Do wczoraj było właściwie dobrze. Dzisiaj rano obudziłam się i pierwsze co powiedziałam (zamiast zwyczajowego dzień dobry piękny poranku ha,ha,ha) powiedziałam „ o ja pierdole!” i nic miłego nie miałam na myśli! Moje stopy - zgodnie z obietnicą - zaczęły się złuszczać! Ale jak?! Tak maksymalnie, że tak powiem. Tak, że chodzić nie mogę. Tak dogłębnie, mocno i krwiście. Oszczędzę szczegółów, ale nie jest miło. Oj nie jest. Nie wiem co mam z tym teraz zrobić? Smaruje maścią zakupiona w aptece, ale jak kurwa mam teraz chodzić? Chyba na rękach. Pozostaje mi leżeć. Z nogami do góry ;) Poza tym byłam u lekarza i mam jakieś szmery i antybiotyk ( bo za długo to już trwa) i osłabienie ( stąd krew z nosa) badania krwi by się przydało zrobić i odpocząć. Ha,ha,ha przecież ja od lat nic nie robię tylko odpoczywam! Miłego dnia, Pani Buka okaz głupoty!

20 marca 2018

Pani Buka niedomaga, nawet Mróz humoru nie poprawia...

Mróz. Remigiusz Mróz. Żeby nie było. Wiem, wiem co niektórzy myślą o tym autorze ;) ja mimo wszystko lubię. Kilka książek mi się podobało. Nawet bardzo. Serie z Chyłką uwielbiam! Na każdą kolejną cześć czekałam z utęsknieniem! No i 13 marca odbyła się premiera najnowszej części „Testament”. Z samego rana udałam się do księgarni, zakupiłam i zabrałam się do czytania. Miałam nadzieje, że humor mi się polepszy. Zazwyczaj zarywałam jedną nockę bo oderwać się nie mogłam. Dzisiaj jest 20, a ja jestem w połowie... No coś mi nie pasuje, zgrzyta i jakoś nie bardzo idzie... A może to przez to co za oknem? Mróz i śniegu po pachy! Zasypało nas i końca zimy nie widać. W wiosenne Boże Narodzenie śmiałam się, że śnieg pewnie spadnie na Wielkanoc i wyglada na to, że się nie pomyliłam :(( Mrozu ( Mroza) chwilowo mam dosyć! Katar i kaszel z lekka zelżał. Niestety nadal okropnie bolą mnie mięśnie/ kości. I od kilku dni mam stan podgorączkowy. Więc coś się jeszcze dzieje. Do lekarza mi nie podrodze. Oby do wiosny! ;)

15 marca 2018

Panią Bukę połamało

I zasmarkało. Chyba te wiosenne porządki mi zaszkodziły. Stanowczo za szybko poczułam wiosnę ;) zawiało mnie, przewiało i połamało. Bolą mnie też kości i mięśnie. Nie wiem czy to zakwasy, czy grypa? ;)) Katar, kaszel i takie tam.
Zalegam dziś na kanapie. Z książką i zieloną herbatą.

12 marca 2018

Pani Buka czuje wiosnę

piękny to był weekend. Intensywny, słoneczny, ciepły.
Chyba nie tylko ja czekam na słońce i cieplejsze dni jak na zbawienie. Podczas spaceru widziałam tatusia z córka w krótkich spodenkach i w krótkich rękawkach... było ciepło i słonecznie, ale ja nie miałam jeszcze odwagi ;)))

Dzisiaj od rana słońce nieśmiało wygląd z zachmur. Jest ciepło ale już nie tak słonecznie, ale to idealna pogoda na mycie okien. Zabrałam się za nie z wielka ochotą. Wyszorowaną taras, poukładałem na nim bo przez zimę jakieś szpargały się na nim znalazły. Suche liście, ususzone kwiatki... smutny to był obraz. Już chyba wspominałam, że ręki do kwiatów nie mam nic a nic.
Na balkon kupuje zazwyczaj pelargonie. One choć nie są zbyt piękne to przetrwają całe lato.
Miałam nawet pomysł, aby się uda do jakiegoś marketu i sprawdzić czy już się nie pojawiły sadzonki, ale usłyszałam, że zima ma jeszcze powrócić. Mróz ma wrócić :(((
Mam nadzieje, że się nie sprawdzi! Jednak z sadzeniem się wstrzymałam.

Przeżyłam też pierwszy test z asertywności. Zadzwoniła do mnie przyjaciółka. Jedna z tych która nie miała dla mnie czasu przez cały poprzedni tydzień...
Zadzwoniła z prośba czy mogłabym się teraz zająć jej dzieckiem bo ona ma pilną wizytę u fryzjera...
Ja po łokcie ubabrana, odpowiedziałam szczerze, że niestety nie mam w tej chwili czasu. Jestem zajęta bo robię porządki na tarasie, myje okna... nie wysłuchała do końca. Powiedziała nie to nie i ani cześć ani pocałuj mnie w dupę...
A ja naprawdę w tej chwili nie miałam jak zająć się maluchem....
Tłumacze się. A nie powinnam.

Idę na spacer z psem. Ruch dobry na wszystko.
Miłego tygodnia!

10 marca 2018

Pani Buka adwokat diabła

A właściwie męża. Bo się chłopu dostało. W sumie to raz na jakiś czas należy się! ;)

Tak poważnie. To problem jest we mnie. Mój. I tylko ja musze sobie to wszystko poukładać w mojej głowie. Depresja to okropna choroba choć często traktowana jako wymówka?,wygłup? Moda?
Często i gęsto nadużywana. No bo tak łatwo powiedzieć „mam depresje”.

Nie jestem lekarzem, nawet domorosłym ;) nie wiem czy te same objawy co moje u kogoś innego oznaczają chorobę. Piszę o sobie i swoich doświadczeniach.
Kiedyś. Kilka lat temu mój pogłębiający się smutek i niechęć do wszystkiego skierowały mnie do lekarza. Dostałam leki i po jakimś czasie wszystko wróciło do normy. ( nie, nie było to takie szast prast jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, trochę trwało, ale się poukładało.)
Dlatego teraz czując się bardzo podobnie pomyślałam, że to nawrót. Nie wiem. Póki co nie chce sięgać po leki. To dla mnie ostateczność.

Rodzina jest dla mnie ważna bez dwóch zdań. Mąż jest najmniej romantycznym osobnikiem na ziemi, ale i ja do romantycznek nienależę. Nie lubię Walentynek, dnia kobiet itp. świąt. Czasem jak każdy potrzebuje pogłaskania, kilku ciepłych słów i tych przysłowiowych kwiatów ;)
Poza brakiem romantyzmu to bardzo dobry człowiek. Kocham i jestem kochana. Ale tez nikt nie potrafi wkurwic mnie tak mocno jak właśnie on.

Córka- najważniejsza istota na ziemi. Kocham ją tak, że nie wyobrażam sobie że można mocniej. Myślę, że byłabym skłonna zabić gdyby ktoś ją skrzywdził. Co nie znaczy, że pobłażam i pozwalam na wszystko. Ma charakterek jak tatuś i też potrafi za skórę zaleźć ;))))
Kiedy się urodziła postanowiliśmy ( obydwoje żeby nie było!) że ja zostaje w domu i zajmuje się dzieckiem i domem właśnie. Mąż jak jaskiniowiec wyrusza na polowanie ;)))czyli do pracy.
Z rożnym skutkiem nam to wychodziło, ale więcej byłam w domu niż nie. Było to nawet fajne. Robić coś dla najważniejszych osób. Ale, ale dziecko podrosło już tak mocno nie potrzebuje mamusi, a i mamusia może coś jeszcze z siebie dać ludzkości ;)))) w sensie może zakasać rękawy i ruszyć do pracy. Ale po dosyć długiej przerwie to nie takie proste ( o tym jeszcze napisze!)

Podsumowując bo rozpisałam się jak nie ja. Rodzina jest dla mnie ważna! Ale ( teraz to dopiero wyjdę na egoistkę!) nie najważniejsza! Zagubiłam gdzieś w tym wszystkim siebie. Kiedyś lubiłam taniec ( wypadłam z rytmu lata temu), lubiłam iść na premierę do kina czy teatru. Przestałam to robić. Dlaczego? Bo zawsze coś było ważniejszego. Zagubiłam się w tym wszystkim.

Chciałabym polubić siebie na nowo. Uśmiechać się tak prosto z trzewi, a nie przybierać maskę. Dlaczego chodzę z tą maską? Bo tak mnie wychowano. Rodzice powtarzali mi, że z uśmiechem łatwiej iść przez życie. Nie można być mięczakiem i użalać się nad sobą. Życie to nie bajka i takie tam. Powtarzali również, że zawsze idąc z chłopakiem na kawę musze mieć w kieszeni kasę na te kawę. Nie mogę być od nikogo zależna. Umieć liczyc na siebie itd. Nie wszystkie rady wzięłam sobie do serca ;) jak widać;) ta zależność zaczęła mnie uwierać choć mąż nigdy nie dał mi odczuć, że to on zarabia, a ja wydaje.

I tak na sam już koniec. Nie żebym się tłumaczyła ;))) ale w poprzedniej notce wyszło bez ładu i składu i pewnie stad te wnioski. To nie małżeństwo, mąż, dziecko, jest całkowitą przyczyną mojego stanu. Pisze całkowitą bo jak wszędzie i nam zdarzają się i lepsze i gorsze dni. A gorsze dni wpływają na mój nastrój. Ale to głównie ja się pogubiłam. Ja zatraciłam siebie.

Trochę mi przykro, że w realnym życiu nie mam się komu wygadać.
Dlatego strzeżcie się! Będę się żalić tutaj ;))))

Dziękuje za komentarze pod poprzednią notką. Przeczytałam wszystkie. Przepraszam, że nie odpowiedziałam. Wczoraj weny mi zabrakło. A dzisiaj postanowiłam napisać zamiast odpowiadać. Obiecuje poprawę! ;)))

Dziś miałam bardzo aktywny dzień. Sport jest jednak dobrym lekarstwem. Endorfiny szaleją, a ja zaczynam widzieć szarości zamiast koloru czarnego.

Tak to już jest „w tym stanie” raz euforia, a raz dół.


09 marca 2018

Pani Buka ma depresje

albo co innego. Nie mam siły, nie mam weny. Nie mam weny do życia.
Nie mam energii.  Na nic. Wieczorem nie mogę zasnąć milion myśli kłębi się w mojej głowie. Rano nie mogę wstać. Najchętniej nie budziłabym się wcale... tak zasnąć i przespać najcięższe dni.

Depresja to ciężka choroba. Kiedyś z nią już walczyłam. I czuje że wszystko wraca.
Ale jak ma nie wracać, jak ciagle słyszę to zrobiłaś źle to nie tak. Czuje się jak glupek. Nic nie potrafiący głupek. Nawet wodę na herbatę przypalam...

A najgorsze jest to, że nie mam z kim pogadać. Tak od serca. Wyżalić się, wypłakać w rękaw. No bo jak to ty? Ty Pani Byko potrzebujesz pomocy? A jakie ty możesz mieć problemy? Życie jak w Madrycie, zawsze z uśmiechem na twarzy? Super mąż jeszcze lepsze dziecko. Sielanka. I rzeczywiscie na pierwszy rzut oka sielsko anielsko. Tylko że ten uśmiech na mojej twarzy to często maska. A ja czuje się jak ptak zamknięty w ( złotej) klatce.

Gdy zaczynam komuś się żalić to słyszę? Ty, ty narzekasz? Ja to dopiero mam problemy! U mnie to się dopiero działo? A tobie co? Zupa nie wyszła...

Mam wrażenie że nic mi nie wyszło. Nie to nie tak. Naprawdę cieszę się z tego co mam. Cieszę się że jesteśmy zdrowi i takie tam. Ale straciłam cała radość z życia. Brak mi sensu i celu. Wiem jak to brzmi. Egoistka myśląca o sobie.
Ale czy ja musze żyć tylko dla kogoś? Chce żyć dla siebie! Chce budzić się z uśmiechem i radością. Z ciekawością co przyniesie nowy dzień.

Ja głupia zawsze wysłucham w miarę możliwości pomogę. Jak chce żeby ktoś mnie wysłuchał nie ma chętnych. Za tydzień, miesiąc... No bo wiesz u mnie to teraz... i zaczyna się litania...smutne.
Chciałam wyskoczyć gdzieś z PRZYJACIÓŁKAMI na babski wieczór/weekend. Cisza....

Jestem samotna wśród tłumu ludzi. Uśmiecham się, a w środku płacze.

Taka karma.

Dziś na smutno. I nawet przebijające przez chmury promyki słońca nie cieszą.
Nie cieszy już nic.


27 lutego 2018

Pani Buka zamarzła

I nic pisała nie będzie ;)

Ja wiem, że jest zima i musi być zimno. Ale nie lubię, nie cierpię, nie znoszę! I bardzo cierpię! O ile w niedziele pomimo dość dużego mrozu świeciło piękne słońce. Dało się żyć. Nawet wyjść na długi spacer. Tak dzisiaj na liczniku -15 wiatr jakby się kto powiesił i szaro- buro i ponuro.
Łeb mi pęka. Nosa wyściubić z ciepłego domu się nie chce. No nic nie poradzę, że za zimą nie przepadam. Grunt to sobie ponarzekać na pogodę ;)))) dobrze, że ta zima i tak łaskawa.. Jedyny plus jaki dostrzegam to, to że może wymrozi cześć zarazków i przestaniemy chorować? Bo jak nie jedno to drugie z gilem do pasa...

Wrócę jak odmarznę. Albo i nie :p

22 lutego 2018

Pani Buka napada na listonosza

W dalszym ciągu jestem wkurwiona zdenerwowana na męski ród.

Nawet pies przeciwko mnie! Zeszczał się dzisiaj sierściuch na dywan. Biały dywan. Wpadłam w szał i myślałam, że dziada zabije. Pomyślałam sobie, że zabiorę go na tresurę. Tresurę dobrych manier. Ale chyba powinnam zacząć od siebie. W sensie z tymi manierami. Klnę ostatnio jak szewc. Czy inny budowlaniec. Swoją drogą ciekawe czy szewc/budowlaniec rzeczywiście klną więcej niż inni...

Nie o tym jednak miało być.
Napadłam na listonosza. A było to tak.

Wychodzę z psem na spacer. ( nie wiem po co z nim wychodzę jak i tak szczy w domu? chyba tylko po to, żeby się poruszać.) Wychodzę z mieszkania i przez oszklone drzwi widzę doręczyciela. Patrzę i oczom nie widzę. Wrzuca do skrzynki- MOJEJ SKRZYNKI!!- awizo! Znów! Nie ze mną te numery! Mam Cię draniu na gorącym uczynku i nie odpuszczę. Nie tym razem.

Wypadam przez te drzwi i ani dzień dobry, ani pocałuj mnie w dupę ( mówiłam, że na kurs dobrych manier muszę iść) i drę japę na niego, że jakim prawem, że dlaczego, kiedy ja jestem w domu to on nawet się nie pofatyguje żeby zadzwonić domofonem, że nie pierwszy raz i że teraz tego już tak nie zostawię, że złoże skargę i w ogóle... Nadarłam się na faceta- nie powiem ulżyło mi trochę- nie dając mu dojść do słowa. W końcu przemawia i mówi, że dzwonił, ale może domofon jest popsuty bo nikt nie odbiera...Wkurzył mnie jeszcze bardziej bo jak to nie działa! Kiedy wiem, że działa bo godzinę wcześniej był kurier z paczką! Facet stoi i zaręcza, że dzwonił, ja się upieram, że nie. Ale skoro go już widzę to może jednak dałby mi ten list ( czekam na polecony więc byłam pewna, że to list). On pyta mnie o adres ja mu odpowiadam, a on patrzy w ten swój wykaz i patrzy i słabiutkim głosem mówi, ale ja nie mam nic pod ten numer... Nosz kurwa! Jak to nie ma? To po jaką cholerę wrzucał mi pan awizo? jaja sobie chłopie robisz czy co? Wygląda na to, że się pomyliłem mówi on... Otwieram swoją skrzynkę na listy, a tam... PUSTO! Patrzę i oczom nie wierzę, przecież widziałam, dobrze widziałam, że wrzucał awizo do mojej skrzynki! Mojej! Tym razem to ja patrzę na niego i mówię cichutko hmm wygląda na to, że się pomyliłam. I czym prędzej wybiegam na ten spacer z psem.

Całe szczęście, że listonosz ma spokojny charakter, bo mogłoby się to słabo skończyć ;))))). Albo zaskoczyłam go tą moją napaścią i nie zdążył zareagować.
Opiernicz i tak mu się należał, za te wszystkie podrzucane awiza. Mam tylko nadzieję, że teraz zapamięta, że pod tym i tym adresem mieszka osoba niezrównoważona i gotowa na wszystko i lepiej doręczyć jej list niż zostawić awizo.

:)

Ps. Nigdy nie podniosłam ręki na psa. Pomimo tego co mi ciągle robi... Wybaczam mu wszystko. Obgryzione kapcie, posikane dywany...
Ps.1 jutro idę na rozmowę o pracę. Trzymanie kciuków wskazane...
Ps.2 dodałam zakładkę "Buka czyta" spisuje tam książki jakie w tym roku już mi się udało przeczytać. Poproszę o podrzucanie tytułów :))))

19 lutego 2018

Pani Buka narzeka

Ma focha, muchy w nosie, jest wkurzona i zła. Niby normalnie i jak co dzień, a jednak inaczej.

Faceci są beznadziejni. Niedomyślni, mało romantyczni, ciężko chorzy ( przy katarze) i umierający ( przy 37 stopniowej gorączce). Mają siostry z piekła rodem.  Generalnie przyzwyczaiłam się i mam na to wszystko wyjebane, ale są takie dni, że mi się ulewa. No i właśnie dzisiaj jest ten dzień. Mam dość. Chciałabym żeby mnie ktoś pogłaskał po głowie. Przyniósł kwiaty bez powodu. Powiedział, że ładnie wyglądam i jestem super ( wiem jakie to próżne!). Tak po prostu. Tak bez powodu...

Chciałabym się budzić przy kimś dla kogo jestem najważniejsza. Chciałabym iść za rękę, chciałabym trochę czułości, bliskości i ciepła. Chciałabym mieć motyle w brzuchu...

Chciałabym nie być uzależniona ( także finansowo), chciałabym mieć lepszy humor...

Ale nie dzisiaj. Dzisiaj sobie posiedzę, ponarzekam i poużalam nad sobą.

Taki dzień.

14 lutego 2018

Pani Buka ma ferie !!!

Odpoczywa, relaksuje się, nadrabia książkowe zaległości, wdycha jod i podziwia widoki...



09 lutego 2018

Pani Buka wraca od fryzjera

wracam od fryzjera. Wchodzę do domu. W drzwiach witam mnie pies. Na szczęście mnie poznaje!

Wchodzę do pokoju. Pan Buka patrzy na mnie, mierzy wzrokiem. Myśle sobie bingo! Zauważył! Wreszcie zauważył, że byłam u fryzjera! ;)))

Uśmiecham się szeroko. Trzepocze zalotnie rzęsami, a on patrzy z coraz większą ciekawością ( myśle sobie mamy to) czym bardziej on patrzy tym bardziej ja trzepocze. Wreszcie przemawia „ źle się czujesz? Chora jesteś bo masz taką dziwną minę...”, nie kurwa, coś mi w oko wpadło! Odpowiadam ja.

Wychodzę z pokoju. Ze swojego pokoju wychodzi Młoda. Myśle sobie kto jak kto, ale moje dziecko, mój skarb, moje małe szczęście napewno zauważy moja nowa fryzurę. Przezornie nie uśmiecham się zbyt szeroko. Rzęsami też nie trzepocze. Córka patrzy na mnie i mówi „mamusi jakoś inaczej wyglądasz...” zaczynam się szczerzyć, „ jakoś tak ... już wiem!! Wyglądasz jak rycerz!!!”

Także tak. Założę zbroje, zaszyje się gdzieś głęboko i będę płakać ;))))

Dobrego weekendu!!!

Pa. Notka z przymrużeniem oka. Nie przeżywam za bardzo gdy mąż nowej fryzury nie widzi. Ma inne zalety ;))))))

08 lutego 2018

Pani Buka grzeszy!

Dziś tak dzień, że można bezkarnie się objadać ;))))

Wciągnęłam już dwa... zamiast śniadania. Niezbyt to mądre i niezbyt zdrowe, ale czy zawsze trzeba robić mądre rzeczy? :)

Niezmiennie od lat tego sobie życzę! I Wam dziewczyny oczywiście też ;)

Zdjęcie z sieci 



A jak się nie uda to trzeba będzie to jakoś spalić.
Spanie do mnie przemawia ;)))))


Zdjęcie z sieci

Dobrego dnia! Grzeszcie do woli. W taki lub inny sposób ;)))))